Kiedy mój syn kładzie mi dłoń na twarzy i mówi „mama, lubię cię” przepełnia mnie miłość i czułość. Zachwyca mnie jego czoło przykryte włosami, powaźne oczy i słodki nosek, który na zimnie od razu czerwienieje (dokładnie jak mój – nieco większy i mniej słodki). Zachwyca mnie ciepło jego rąk, czuję jak płynie z nich energia i wnika we mnie gorącym strumieniem. Odkrywam nieopisaną wdzięczność, w której mieszczą się: syn, miłość i Bóg. Jakkolwiek go pojmuję. Albo i nie pojmuję. To nie ma znaczenia, bo w tym momencie go doświadczam. Zastygamy więc poniekąd we troje w czułym momencie jedności. Potem wraz z synem ruszamy w dzień. Na drogę zabieramy wspomnienie tej chwili. Smakuje malinowo. Dźwięczy w sercach łagodnie. Kołysze miękko.