Niektóre dni dzieją się z pewnym przesunięciem, jakbym nie potrafiła za nimi nadążyć. Ledwo się zaczną, tym porannym zgrzytem przebudzenia, a już pora na zamykanie oczu i działań, odkładanie planów na górną półkę w łazience i mycie zębów. W takie dni wszystko odbywa się w niedoczasie i jeśli nawet nigdzie mi nie spieszno, to co chwilę zaskakuje mnie tak późna godzina. Jakbym gdzieś gubiła sekundy i minuty dnia, zapodziewała je w szarych zakamarkach zamyślenia, rozsypywała w drodze do sklepu lub przesypiała w zastygłych momentach zachwytu nad kwiatem czy kolorem liścia. Może właśnie wtedy świat przyspiesza, a ja zwalniam, wpatrzona w tulipany i mimo zimnego powietrza, czuję ciepło wiosny w ich rozkołysanych wiatrem barwnych głowach. W tym czasie minuty pędzą z pewnym przyspieszeniem, ludzie stawiają domy, podpisują umowy i robią jeszcze inne, bardzo ważne sprawy, które nadają światu powagi i dorosłości. Ja natomiast zastygam, wytrącona ze strumienia czasu, zawieszona poza nawiasem codzienności, wpatrzona.
Ostatecznie powracam w ten dzień, choć zostaję z poczuciem przesunięcia, z niedosytem realizacji planów i lekkim niepokojem, jakbym gdzieś się spóźniła lub o czymś zapomniała. Zasypiam za szybko, choć za oknem ciemno i cicho. Mój dom zapada w sen przede mną. Nagle uświadamiam sobie, że stał się przepełniony szumem i równymi oddechami śpiących. Cienie oblepiają sypialnię i moją twarz nakazując zamknąć dzień i zostawić resztę czasu na jutro. Wtykam pomiędzy kartki zakładkę z tulipana. Jego barwne płatki odciskają mi się pod powieką. Zasypiam z nadzieją na synchronizację. Może jutro obudzę się na czas.