Dużo gadam. Nawet jak nie mam do kogo, to gadam. Najczęściej w myślach. Zazwyczaj do kobiet. Konkretnych, bliższych i dalszych, różnie. Opowiadam im historie z przeszłości, z tego, co teraz i o czym myślę. Albo co przeżywam. Co czułam albo czego nie czułam, co robiłam albo i nie. Jak grzeszyłam. Czym zachwycił mnie świat. I mnóstwo innych rzeczy.
Strumień wewnętrznego monologu płynie nieustannie w mojej głowie, a wyobrażone kobiety słuchają i słuchają, kiwając głowami, z delikatnym uśmiechem i ciepłym spojrzeniem, które dodaje otuchy.
Dobrze mi się gada do wyobrażonych kobiet. Tych bliższych i tych dalszych. Rozumieją mnie. Kiwają głowami. Patrzą.
Mówię do nich długimi ciągami myślowymi, skacząc po tematach, czasach, ludziach i wydarzeniach. Wiele jest we mnie historii do opowiedzenia, słów do wygadania, myśli do wypuszczenia. Oswobodzone fruwają pod sufitem kuchni kręcąc beczki, ścigając się, ganiając i pikując w stronę podłogi. Pokrzykują przy tym na siebie, czasem się chichrają, kiedy indziej ze smutkiem lądują na ziemi jak wysuszone liście. Raz na jakiś czas wciągam je odkurzaczem do grubego brzucha maszyny. Wpadają tam razem z okruchami bułki, klockami Lego i kurzem.
Potem gadam dalej. Dużo. Do wyobrażonych kobiet. Kiwają głowami.