Może coś napiszę, skoro nie czuję się jeszcze gotowa na sen. Pisanie zazwyczaj wycisza mnie, uspokaja i koi, więc ostatecznie ledwo piszę, bo zasypiam.
Już teraz, po tych kilku zdaniach, czuję jak senność mnie powoli oblepia. Ma takie przyjemne, puchate macki, które ciągną mnie w dół, pod powierzchnię jawy, w ciemne odmęty snu.
Czuję się poruszona. Ktoś mnie stuknął palcem i teraz jestem lekko przesunięta. Potrzebuję czasu i odrobiny wewnętrznej przestrzeni, by wrócić do siebie.
Szare i pierzaste, miejscami posiepane, niebo przesuwa się szybko na ciemnym tle. Chciałoby się wskoczyć w prześwity głębi, ale trzyma mnie kaloryfer. Wtulam w niego stopy.
W zapomnianym świecie żyją istoty nie znane nawet paleontologom. A szkoda, bo może mogłoby to wyjaśnić jakieś zagadki ludzkości.
A tak poza tym, drzewa tańczą w bieli, a pocałunki wiatru smakują chłodem i wilgocią. Zapadam w sen.