Lubię mieć 38-39, jest mi wtedy tak miło i cieplutko, że zaraz zasypiam i śpię. Najczęściej mam jednak 37-38, a to oznacza zimno i dreszcze. Brak snu. Leżę godzinami w ciemnym pokoju i czekam na 38-39. Nie mam na nic siły, mogę tylko tak leżeć i leżeć, okutana w kołdrę i koc, w skarpetkach i bluzie. Drzewo za oknem kołysze się w rytm minut albo sekund, zależy od dnia, a ja jestem kołysana przez odmęty choroby to w przód, to w tył. Od 38-39 do 37-38, od 38-39 do 37-38, od 38-39… Może któregoś dnia będzie w ogóle lepiej? Może gdzieś, kiedyś na horyzoncie zamajaczy 36-37? Już zapomniałam, że takie temperatury miewałam. To było dawno temu, trzeba by sięgnąć pamięcią w głąb tunelu choroby, który wszystko czyni nieostre i zagmatwane. Pełne bezsiły, udręki, braku nadziei. To było wtedy, kiedy było mnie 3 kilo więcej. W tamtym świecie było mi lepiej niż w tym, ale chwilowo mam tylko taki. Staram się przetrwać. Godziny mijają, dni i noce mijają i ja codziennie trochę mijam. Może choroba też po trochu odpada ode mnie płatami jak stara farba? Nie wiem, ale właśnie nadeszło 38-39, cieplutko kołysze mnie do snu. Znikam. Do kolejnych przebudzeń. Do kolejnych zaśnięć. Do kolejnych przypływów i odpływów.
Witaj w klubie! Ja też przez ostatni tydzień odnotowywałam ciągłe wahania temperatury. w krytycznym momencie miałam 39 stopni. Było ciężko, miałam kaszel, katar, bolała mnie głowa. Na szczęście parę dni siedzenia w domu pomogło uporać się z przeziębieniem. Bo koronawirus to raczej nie był. Teraz już idzie ku lepszemu. Tobie też życzę dużo, dużo zdrówka!
Dziękuję Justyna! Przepraszam za obsuwę w odpowiedziach, ale mnie dopadł koronawirus i jeszcze dochodzę do siebie. Ale obsuwę mam we wszystkim. Mam nadzieję, że czujesz się już dobrze 🙂 ściskam ciepło!
O, to bardzo Ci współczuję. Mam nadzieję, że szybko odzyskasz siłę. Ja czuję się już dobrze i tego samego życzę Tobie.