Znalezione w rowie kamyki potrafią dzwonić w kieszeni jak najprawdziwsze skarby. Długo szukane obciążają kroki. Jeszcze się przydadzą. Czarna kałuża rozlewa się szeroko jak ocean, który można przejść w dobrych kaloszach. Gołe stopy zanurzają się w czerni z cichym plaśnięciem. Kałuża nakłada na stopy lateksowe buty, które da się zmyć, jeśli wie się jak. W tajemniczy sposób czerń zdobi już koszulki, dłonie, a nawet włosy. Można wziąć jej kawałek do domu. Ale to później. Teraz jest czas na skakanie z ławki w wilgotną trawę. Łagodzi upadki i doczyszca stopy. Zieleni się.
Ucieczkę z parku przynosi deszcz. Świat pakujemy do wózka, ile się tylko zmieści. Na wierzch kładziemy kurtkę i daszek, by nic nie zmokło. Poruszamy się zwinnie i machamy innym na pożegnanie. Kiedy biegniemy w stronę auta, w kieszeniach brzęczą kły dinozaurów znalezione w pobliskim rowie. Piasek kałuży sypie się za nami jak nitka. Trafimy z powrotem.