Las

przez | 24 sierpnia 2021

Czasem przebiegam przez czyjeś ścieżki i onieśmielona spotkaniem zmykam, zanim zdąży mi się porządnie przyjrzeć. Zapadam w leśne cienie, pomiędzy poduchy mchu, gdzie towarzyszą mi owady i promienie słońca przysiadłe na liściach jak ważki. Kiedy byłam dzieckiem zaszywałam się w lesie na długie godziny. Jeśli tylko las był dostępny. Niekiedy oddalał się ode mnie krętymi torami i stukał równomiernie po szynach. Stawał się daleki i zamknięty w geografii wydarzeń. Zawsze jednak powracał. Najczęściej razem z latem.

W leśnym poszyciu można znaleźć skarby. Klejnoty szyszek, kamienie o ostrych krawędziach i gałązki sosny. Wszystkie je znam, choć każdy jest inny. Pachną żywicą, chłodem i olejkiem. Tworzą esencję.

Jeśli gdziekolwiek czułam się sobą, to w lesie. W towarzystwie wysokich traw, z przybrudzoną twarzą i gołymi stopami. Zatopiona w zieleni, brązie i szarości tańczyłam, śmiałam się i gadałam do siebie. Albo do lasu. Opowiadałam te szalone historie o kocie ze szklanym okiem i szerszeniu, który zgubił skórę. Kamienne oczy lasu patrzyły na mnie milcząco lecz w tym milczeniu wyczuwałam zachętę.

Wieczorami paliłam ogień i patrzyłam w gwiazdy. Wysyłałam do nieba piosenki. Unosiły się lekko z moich ust, chwytały iskier i ulatywały wysoko. Ich echo niosło się czasem po lesie jak wspomnienie. Odpowiadał mu szelest liści i trzask malutkich gałązek.

W deszczowe dni patrzyłam na deszcz. Zakopana w stosie gałęzi i darni, chłonęłam wilgoć i byłam sucha. Zbierałam krople na język, albo łapałam do słoika jak egzotyczne stworzenie. W słońcu woda w słoiku błyszczała kryształowo, migotała i rzucała tajemnicze cienie.

Na jesieni powracałam do ludzi. Wychodziłam z lasu pełna liści, sosnowych igieł i spokoju w duszy. Uczyłam się wiązać buty i spieszyć. W trudnych momentach śpiewałam te same piosenki, które latem wypuszczałam w niebo. Wracały do mnie i przysiadały na okolicznych drzewach. Sypałam im ziarno kiedy były mrozy i nalewałam wody ze słoika. Zimą błyszczała inaczej, ale wciąż była piękna.

Moje serce stało się pieczarą. Przylądkiem lasu w moim ciele. Obrosło mchem i paprocią. Jeśli czasem przebiegam przez czyjeś ścieżki i onieśmielona spotkaniem zmykam, zanim zdąży mi się porządnie przyjrzeć, zapadam w leśne cienie własnego wnętrza. Pomiędzy poduchy mchu, gdzie towarzyszą mi owady i promienie słońca przysiadłe na liściach jak ważki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *