Delegacja i rozkminy

przez | 13 sierpnia 2021

Po raz pierwszy od roku mój mąż był w pięciodniowej delegacji. Choć pandemia i Covid odebrali mi pewne rzeczy, podarowali mi rok męża w domu non stop, dzięki czemu skończyły się moje wojaże metrem do i z przedszkola z dwójką dzieci, nosidłem, wózkiem, plecaczkiem i wiecznie zepsutymi windami. Niewątpliwie straciłam kilka inspiracji i przygód, które mogłabym tu opisać, jednak zyskałam całkiem przyjemny rytuał wypasionego śniadania i więcej spokoju. Te wyprawy metrem były zdecydowanie skomplikowane i wymagające żelaznego kręgosłupa i morza cierpliwości. Nie tęsknię za nimi.

Ten rok bez wyjazdów męża był też rokiem bez samotnych nocy i dni z dwójką dzieci, ich emocji, nastrojów i temperamentów. Do ostatniego poniedziałku.

Znów zostałam sama, choć ta samotność tym razem była inna. Jakaś taka łatwiejsza i lżejsza, choć dzieci nieco cięższe, bo urosły. Żelazny kręgosłup nadal potrzebny. Cierpliwości nieco też. A jednak pewne sprawy już są poukładane i to ciążące napięcie, które w sumie nie tak dawno iskrzyło w powietrzu, rozładowało się. Oczywiście chłopcy spierają się i kłócą, ale potrafią także dogadywać się i robić coś razem. Przede wszystkim potrafią przebywać obok siebie bez groźby wybuchu w stylu atomowym.

Tak naprawdę, jest wiele momentów, kiedy przyjemnie jest posłuchać lub popatrzeć na ich wspólne sprawy. Na to jak układają wzajemne relacje, zasady, czy się ze sobą bawią. Jak respektują swoje odmowy albo i nie. Jak się bronią. Nawet jak się złoszczą.

Myślę, że ja teraz nie zrozumiałabym siebie sprzed roku, gdyby nie to, że jestem tą samą osobą i znam obie sytuacje. Choć z zewnątrz mogą wydawać się dość podobne – kobieta z dwójką dzieci i mężem w delegacji – z wewnątrz są całkiem inne. Cieszę się, że już jest to kiedyś, na które wtedy czekałam.

To właśnie w tamtym czasie wymyśliłam tego bloga. Potrzebowałam odskoczni, swojego miejsca, pretekstu do złapania oddechu, wypisania się, pogadania z kimś, choćby wirtualnie. To miejsce stało się rok temu moim ratunkiem od skomplikowanych relacji moich dzieci i burzy emocjonalnej, która codziennie przewalała się przez moje mieszkanie. Uciekałam tu w światy opisane, wymyślone, przeszłe, przyszłe, a czasem i teraźniejsze. To nadawało rytm i sens. Było codzienną obietnicą końca dnia. Pomagało zobaczyć inne perspektywy, nazwać problemy, dostrzec to, co piękne. Odnaleźć spokój.

Piszę już prawie rok. Lubię to, choć zdarzają się dni, kiedy mi się nie chce. Czasem się mobilizuję, a czasem odpuszczam. Bez spiny. Napisany tekst przynosi mi jednak satysfakcję, więc warto się czasem zmotywować do pracy.

Wciąż mi się marzy pisanie tu więcej i trochę innych rzeczy, takich bardziej dziennych i konkretnych. Na to jednak nie mam póki co możliwości. Z drugiej strony wiem, że przede mną ostatni rok bez podejmowania pracy (chyba, że jakaś się znienacka trafi) i aż żal mi nie wykorzystać go do cna na to miejsce. Boję się, że jak powrócę w świat pracy, to już zupełnie nie dam rady za dużo tu pisać. Ale może się mylę.

Póki co zostawiam Was z tymi moimi wewnętrznymi dylematami i zwiewam w sen. Mąż wrócił, więc mam mnóstwo miejsca na łóżku, bo śpię tylko z jednym synem. Lepiej się wyśpię.

Może coś wyśnię.

A może wpadnę w wielką czarną dziurę, która wypluje mnie z powrotem nad ranem?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *