Intensywność codzienności

przez | 1 sierpnia 2021

Codziennie czekam na ten moment, by coś napisać, a kiedy wreszcie nadchodzi, po dniu pełnym wydarzeń drobnych, ale intensywnych w swoim wyrazie, doborze bodźców, nasileniu emocji, po prostu brak mi sił, fizycznych lub umysłowych. A najczęściej jednych i drugich.

Są wieczory, kiedy patrzę na biały ekran i to już wszystko, na co mnie stać. Takie zawieszenie wzroku na świetle komórki bijącym w mroku sypialni. W tle słyszę oddech synka i wszystko we mnie chciałoby dołączyć mój oddech do niego, też w tym sennym, powolnym i głębokim rytmie, a zarazem jakaś drobna cząstka, jakiś wewnętrzny kawałek anarchistycznej potrzeby walki o chwilę dla siebie i wyrażenia myśli, trzyma mnie przy tym świecącym ekranie, bo może jednak.

To nie tak, że narzekam. W tej intensywności dnia dzieje się wiele wspaniałych rzeczy, choć trudne też się zdarzają. To taka codzienność z dwójką małych dzieci, w której śmiech i łzy występują naprzemiennie, splatają się z naszymi nastrojami, wymagają cierpliwości, a czasem narażają nas na jej brak, co prowadzi ku złości. W każdym naszym dniu jest wiele miłości ciepła, zachwytu i rozrzewnienia, ale znajdzie się również bezsilność i frustracja. I nie ma w tym nic zaskakującego.

Chyba najtrudniejsze jest zmęczenie. I mało czasu dla siebie. Trudno zadbać, o to co własne, nie mówiąc już o tym, co między nami, dużymi ludźmi, którzy mają tę uroczą i wymagającą dwójkę. Rodzicielstwo to niezłe wyzwanie dla naszego związku. Trudno znaleźć w sobie jeszcze jakieś pokłady cierpliwości, kiedy nasi synowie tyle tego surowca zużywają. A jednak staramy się na tyle, na ile możemy i wychodzi nam to najlepiej jak może. Póki co, musi wystarczyć. A potem może będzie łatwiej. Przynajmniej znajdzie się więcej czasu i możliwości na to, co własne. I na to, co wspólne.

Pójdziemy wtedy do kina albo do knajpy na obiad i przez chwilę poprzebywamy ze sobą jako dorośli, którzy mogą poświęcić sobie całą uwagę. Wysłuchać siebie, popatrzeć. Zjeść bez przerywania i mówić jedno zdanie od początku do końca. Pewnie się zaraz stęsknimy za naszymi dziećmi, ale nacieszymy się tą chwilą bez nich. Opowiemy sobie, co u nas, a może pomilczymy. A potem wrócimy do domu. Do naszych dzieci, miłości i zniecierpliwienia. Do intensywnego dnia. I do wieczorów takich jak ten, kiedy staram się mieć siły na pisanie, a właśnie mi ich tak bardzo brak, że przestaję nadążać za własną myślą, a oczy ledwo się otwierają. W zasadzie, to się zamknęły.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *