Są takie dni, które przypominają makaron spaghetti. Ciągną się, plączą, a potem znienacka kończą błyskawicznym zassaniem i zostaję z ciszą, ciemnością i odgłosami za oknem.
Lato ma swoje dźwięki. Szczególnie nocne, które wpadają przez uchylone okna jak kauczukowa piłeczka. Odbijają się od ścian i sufitu mieszkania w sobie tylko zrozumiałej trajektorii echa, pogłosu, zbliżania się i zanikania. Przynoszą fragmenty cudzego życia jak nieproszone ćmy.
Dźwięki ścigających się motorów przypominają bzyczenie komara nad uchem. Niezależnie od ruchów mojej dłoni, wyśpiewują swoje crescendo, napastliwie, mocno, a potem daleko i cicho. Jakby jeszcze przez chwilę został sam dźwięk. Unosi się w ciszy nocnego miasta przez chwilę, a potem osiada na parapetach i murkach.
Psy ujadają. Pojedynczo, być może przekazują sobie wiadomości z drugiego końca miasta. A może nie lubią jeży lub warkotu wyścigowych silników. Właściciele strofują pupilów, choć nie są w tym zazwyczaj dość przekonujący.
Ktoś śpiewa, syrena wyje, trzaskają drzwi auta. W oddali przejeżdża tramwaj. Zgrzyta o szyby, pogwizduje, łomocze. Miasto zapisuje się dźwiękiem w kalendarzu codzienności. Na wieczną pamiątkę dnia. Z pozdrowieniami od nocy.