Wędrowali długo w milczeniu. Patrzyli przed siebie, choć czasem i wstecz. Szli ramię w ramię, bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Wybijali rytm stopami, czasem przystawali. Z plecaków wyjmowali kawałki wspólnego czasu i rzucali na wiatr. Snuły się po polach jak babie lato, zahaczały o trawy. W napotkanych jeziorach brali nagą kąpiel jak w czasach młodości i jędrnej skóry. Kaczki wspomnień puszczali na wodzie, kiedy czekali na wyschnięcie włosów. Czasem się śmiali, a czasem było im smutno. Opowiadali sobie znajome historie jakby mówili je po raz pierwszy. Słuchali słów i głosów, na nowo je odkrywali. Rozpoznawali charakterystyczne dla drugiego akcenty czy maniery, zawieszenia głosu. Znali swoje dłonie. Ich znajome zgięcia, dotyk skóry, gładkość paznokcia. Szli już długo, ale jeszcze nie doszli do końca. Ich droga miewała zakręty, strome podejścia i łagodne zbocza. Wiła się, prowadziła, wiodła. A oni po prostu nią szli. Za kolejny pagórek. Za horyzont.