Rozstanie

przez | 22 lipca 2021

Drzewa ciężkie od letniej zieleni kołysały się nisko, kiedy Pallo wyszedł na ulicę. Ich ostry zapach unosił się w powietrzu, jakby chciały oznajmić wszystkim swoją brzemienność. Pallo szedł szybkim krokiem, jego stopy stukały o chodnik rytm pospieszny i niecodzienny. Mijał bramy budynków, w których cieniu coś się czaiło, tajemnica, dwuznaczność, dziecięcy śmiech. W głowie powracał obraz Lonni, która z półprzymkniętymi oczami opiera się o druciane krzesło i z sennym uśmiechem na twarzy coś mówi. Choć nie, ten senny uśmiech, to może był kiedy indziej, jakiegoś dawniejszego lata, kiedy Lonni i on, kiedy jeszcze… Dziś miała twarz poważną, trochę spiętą, a trochę skupioną i była piękna w tym skupieniu, tak piękna, że przestał słuchać, bo i tak wiedział, co oznacza to piękno i że nigdy nie będzie jego do końca, że nastąpi w końcu ta rozmowa, więc skoro nastąpiła, to napatrzy się chociaż ten ostatni raz. I patrzył. Na linię policzków, zarys ust i oczu, na drobne dłonie. Wszystko to było takie bliskie i znajome, a teraz utracone. Lonni powiedziała wszystko, co chciała i wyszła, zostawiając jego i pustą szklankę po piwie na stoliku. Wspomnienie sylwetki na krześle. Dym z niedogaszonego papierosa w popielniczce. To takie dla niej charakterystyczne, przez chwilę wypełniła sobą przestrzeń, a potem zniknęła i Pallo nie po raz pierwszy już zastanawiał się, czy była naprawdę, czy mu się przyśniła. Teraz, idąc ulicą postanowił, że mu się śniła. Tak będzie łatwiej zapomnieć, pogodzić się, iść dalej. Nigdy nie była realna, dobrze wiedział, że ją zmyślił. Jeszcze wtedy, dawno, kiedy tak bardzo potrzebował zniknąć ze świata, że spadł ze stołka w tym maleńkim barze w centrum. To wtedy zobaczył ją po raz pierwszy, w tej błękitnej spódniczce, z anielską twarzą pełną młodości wydała mu się snem, mirażem, pijackim uwidzeniem. Patrzył w nią oszołomiony, a ona odezwała się do niego i pomogła wstać. Wyłowiła z otchłani nie tylko brudnej podłogi, ale czarnego wnętrza, które co i rusz wyciągało po niego swoje macki w tamtym ponurym czasie. Przez tę chwilę chciał żyć. A teraz… Teraz potrzebował iść. Ruszać nogami, pompować krew przyspieszając, momentami biegnąc, czasem przystając. Przecież wiedział, że to tak się skończy. Że ta młodość zapragnie tego, czego on już nie chce. Zbyt wiele przeżył, zbyt wiele widział, zbyt wiele wie. A mimo to, zaryzykował wtedy, choć wszystko w nim się przed nią wzbraniało. Pragnął jej, choć wiedział, a ona wtedy nie uwierzyła w to, co mówił. Na tym samym krześle, siedem lat wcześniej powiedział jej to, co ona dzisiaj. Własnymi słowami. Nie musiał słuchać. Znał dźwięk i smak tego rozstania już wtedy, na samym początku. Ależ był głupi, łudząc się, oszukując, karmiąc tymi chwilami. Zawsze wiedział, że jej nie utrzyma. Przełyka gorzką ślinę, przystaje i zapala szluga, zaciąga się, jakby palił po raz pierwszy, płuca i mózg wypełnia mu dym i przez chwilę odczuwa przyjemne mrowienie pod powiekami. Może to nałóg, a może słońce. W końcu jest lato. Czas miłości i nocnych szaleństw. Krótkich cieni i snów. Teraz może wrócić do domu. Tej pustej przestrzeni wypełnionej tęsknotą. Wypierze pościel i wymiecie z kątów jej zapach. Może nawet coś zje, choć nie słony popcorn, który kojarzy mu się ze smakiem ust Lonni. Coś bardziej przyziemnego. Zresztą może po prostu położy się na podłodze, zamknie oczy i znów ją wyśni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *