Aktualizowanie różnych rzeczy kojarzy mi się z dość częstym poprawieniem czegoś na gorsze. Odkąd prowadzę tego bloga (a tak na marginesie, to już prawie rok!), każda kolejna aktualizacja wprowadza mi nowe uniedogodnienia. Ot, przed chwilą kliknęłam ten nieszczęsny przycisk aktualizacji i teraz centralnie na środku ekranu mam okienko z informacją, że wpis ten jeszcze nie został opublikowany, więc nie wiadomo jakie są jego statystyki odsłon. Jakby to była dla mnie kluczowa informacja, o której nie miałabym pojęcia, gdyby nie to okienko na samym środku. Piszę pod nim, by widzieć, co piszę, bo to z kolei uważam za istotne. Jeśli więc pod tytułem wpisu wyświetla Wam się spora, pusta przerwa i dopiero potem tekst, nic się nie martwcie. Wy po prostu możecie sobie w tym pustym miejscu wyobrazić okienko. Jest też spora szansa, że tekst wyświetla Wam się normalnie i na to trochę liczę.
Ostatni czas też taki jakby świeżo po aktualizacji systemu, czyli słabszy moment. Nie mówię, że to coś złego, w końcu życie składa się z różnych momentów, niemniej wolę te przyjemne i spokojne. Obecny czas ma w sobie sporą dozę niepokoju i smutku, które przeżywam na raty, bo nie chcę stresować synów. Choć oni pewnie i tak nieco wyczuwają.
Umiera mi kot. Taki, który był bardzo mój, choć od dobrych 10 lat mieszka u moich rodziców. Pochorował się dość nagle, niespodziewanie, ale od razu rzetelnie. Od wczoraj żegnam się z nim wewnętrznie, choć niby trochę mu lepiej niż było. Wolę jednak miło się rozczarować niż na odwrót, więc wewnętrznie się żegnam.
Tyle już tych kotów w życiu pożegnałam i za każdym razem przeżywam to jakby po raz pierwszy. Kiedy teraz o tym piszę, przed oczami pojawiają mi się obrazy kotów pożegnanych dawniej. Widzę je w charakterystycznych dla nich pozach, słyszę je. Tęsknię.
Inną sprawą, która mnie żywo dotyka w tym ostatnim czasie, jest oczekiwanie na pieniądze, które mają do mnie przyjść. Taki niespodziewany zastrzyk gotówki, który już dawno pokroiłam jak przysłowiową skórę na niedźwiedziu. Planuję ją głównie wydać na przeróżne oleje, olejki, ekstrakty i maceraty. W głowie mam miliony pomysłów i receptur. Kasa jednak idzie powoli i opornie niczym pierwsza wypłata z ZUSu przy dłuższym L4. Jestem już na finiszu oczekiwania i robię się nerwowa. Próbuję różnych sztuczek na to wewnętrzne oczekiwanie, ale i tak czekam w napięciu. Odpuści, jak konto napełni się mamoną, a ja zamówię te miliony kosmetycznych składników.
Tym sposobem tkwię w napięciu i zawieszeniu emocjonalnym, a przyznam, że jest to stan nieprzyjemny dla mnie, a nawet z różnych powodów, dość niebezpieczny. Tym bardziej jestem na siebie uważna, ale też daję sobie spory luz na różne rzeczy. Raczej sobie odpuszczam, łagodnie się przytulam i nie za dużo oczekuję. Zarazem sporo robię rzeczy drobnych i codziennych, by dać odpocząć głowie, czymś ją zająć, a czasem dać poczucie satysfakcji z wykonanej roboty. Tym sposobem zrobiłam sobie płyn do mycia szyb i umyłam wszystkie lustra i okna w mieszkaniu. Wymyśliłam ciasto, które jeszcze robię, więc nie wiem, czy dobre. Wymaga czasu, działania etapowego, bo kolejne warstwy muszą zastygnąć. Skończę je jutro. W tym wszystkim gotuję, sprzątam i piorę. A nawet czasem się uśmiecham.
Teraz właśnie dochodzę do momentu, kiedy staję się mega śpiąca. Muszę więc kończyć. Trudny czas, to zwiększone zapotrzebowanie na sen, w moim przypadku. Póki co, ściskam Was mocno i ciepło ci, którzy mnie czytacie. Miejcie ten czas najlepszy jaki tylko może być. I jeśli macie taką możliwość, to nie dajcie się zaktualizować. Absolutnie nie ma po co. Dobrze jest, jak jest. A będzie tylko lepiej.