Podróż z burzą

przez | 12 lipca 2021

Do Lublina jechaliśmy w burzy. Całą drogę wisiały nad nami ciemne chmury, ciężkie od deszczu i namokłe. Spływały z nich krople z różną intensywnością, ale nieustannie. Bębniły o dach samochodu, wybijając burzowe rytmy, marsze z błyskiem w oku i etiudy rewolucji w przestworzach. Utwory były raczej żwawe, rytmy szybkie i jakby dociśnięte, takie mocniej i szybciej, bardziej.

Kiedy czasem przejeżdżaliśmy pod mostem czy przejazdem na ułamek chwili zapadała cisza, która nas ogłuszała. Nagle zdawaliśmy sobie sprawę, w jakim hałasie podróżujemy, ale zanim zdążyliśmy to pomyśleć, już z powrotem lądowaliśmy w burzowych rytmach, które zagłuszały nie tylko muzykę, ale też nasze myśli.

Były i takie momenty, kiedy krople waliły w przednią szybę z taką wściekłością, że przestawaliśmy widzieć światła samochodu przed nami. Moc żywiołu była ogromna, a samochód wydawał się małą łupinką, która na całe szczęście wciąż jechała do przodu. Choć w tych momentach odczuwałam coś na granicy paniki i miałam ochotę stanąć i czekać, aż nawałnica przeminie. Jednocześnie, powolne toczenie się przed siebie, z rozmazaną deszczem drogą i dalekimi światłami błyszczącymi czerwienią, dodawało otuchy. Ruch wydawał się konieczny do przetrwania.

Zazdrościłam synom, że śpią. Podziwiałam męża, który kierował autem. Mimo wszystko jechał pewnie, choć ostrożnie i w stanie najwyższego skupienia. Dowiózł nas. Całych i w jednym kawałku.

W mieście burzy jeszcze nie było. Cisza i błękitne niebo wprawiały nas w zakłopotanie. Może tylko wymyśliliśmy te groźne chwile. Pewnie nie było tak strasznie. Kilka piorunów, grzmotów i deszcz. Trochę wiatru. Nie ma się czego bać. Z pewnym zawstydzeniem myśleliśmy o tym naszym strachu sprzed kilkudziesięciu kilometrów. W słońcu wszystko wyglądało bezpieczniej. Może w ogóle ta burza nam się wymyśliła?

I tylko samochód lśnił czystością i błyskał maską jakby wyszedł spod prysznica. Odczyściły się wszystkie lepkie paprochy spadające z drzew. Zniknął kurz warszawskich ulic, błoto i inne śmieci. Przynajmniej myjnie możemy sobie odpuścić. Na jakiś czas. I żyć dalej. Jak gdyby nigdy nic.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *