Mariola Szeptuła-Pochwała (z Antologii „Nasi artyści też jedzą pejotl”)

przez | 8 czerwca 2021

W tych dosyć twórczych i szalonych czasach, kiedy mieszkałam na Majdańskiej, pisałam sporo wierszy. [Ciągle mam jeden z nich, taki o czerwcu, wrzucić na snujowego Facebooka, ale niestety zapominam, bo umysł mój przejawia bezustanne zmęczenie. W końcu jednak to zrobię, nie tracę nadziei i wiary we własne moce umysłu i nie tylko.] Tak czy siak, wracając do tematu przewodniego, wysłałam raz kilka tych moich wierszy do takiego pana, co to wystawiał recenzje literackie tudzież krytykę literacką uskuteczniał w sieci. Trochę mnie zjechał, nie powiem, choć w ten upiornie uprzejmy sposób, a we mnie to zestawienie uruchomiło dziką furię, która zapragnęła zemsty. Być może, pan miał rację albo choć trochę racji, miałam tego świadomość. Zarazem jednak poczytałam trochę tekstów, które na tyle doceniał, że publikował. Być może, nie znam się na poezji, niemniej odniosłam wrażenie, że im większy ktoś machnie przypadkowy bełkot, tym większe zbiera uznanie. Takie sztuczki też potrafię, pomyślałam i zaczęłam pisać. W tym wszystkim ułożył mi się prawdziwie diaboliczny plan, wysłania tych dzieł do owego pana pod innym, przybranym nazwiskiem. W ten sposób narodziła się Mariola Szeptuła-Pochwała, kobieta, poetka, pełna wewnętrznych przeżyć, głębokiej miłości i liryki. Jej poezja znalazła większe uznanie u pana, co dodało mi skrzydeł do stworzenia kolejnych postaci i ich twórczości. Tak narodziła się antologia „Nasi artyści też jedzą pejotl”, w której znalazła się twórczość czwórki poetów. Postaci barwnych, arcyciekawych i zdolnych, choć naznaczonych przez życie. Antologia ta przyniosła mi tyle uciechy, że odechciało mi się wysyłać dzieła pozostałych twórców do pana krytyka. Trochę szkoda, bo myślę, że prace Sebastiana Goryczki znalazłyby uznanie w jego oczach. Odniosłam wrażenie, że lubił kontestujących poetów klnących w swych wierszach obficie, a Sebastian nieźle to potrafi. Ale dziś przedstawiam Wam Mariolę. Mam do niej słabość, w końcu była pierwsza. Powstawała nocą, wśród śmiechów, taneczno wokalnych przerywników, które fundowałyśmy sobie z moją przyjaciółką. Dobrze pamiętam ten wieczór i nas, w prześmiewczo ironicznym nastroju, szalone i zwariowane. Demiurżynie i boginie zemsty w jednym. Ale było fajosko!

Kim jest Mariola? Urodzona 7. 01.1979 w Pruszkowie z ojca Henryka komendanta ochotniczej straży pożarnej i matki Iwony nauczycielki geografii. O jej dzieciństwie niewiele można znaleźć. Sama przyznaje: „Pamiętam ojca w kasku i mamę z globusem w dłoni. Globus szaleńczo wirował, a ja marzyłam o dalekich krajach. Z marzeń wyrywał mnie gwizdek ojca, pora do szkoły. Szłam jak na zatracenie. Resztę okrywa całun zapomnienia.” Kiedy ma pięć lat rodzice giną w pożarze. Zostaje uratowana z płomieni przez sąsiada z naprzeciwka. Ale blizny pozostają w niej na zawsze. Jest kobietą samotną i nieodgadnioną, sama o sobie mówi (wywiad z dnia 25.10.2005): „Uciekam od ludzi, kryję przed ich spojrzeniami, ukrywam ból cielesności. I tylko czasem gryzie mnie demon opuszczenia. Taka jest cena poezji.” Od piętnastego roku pracuje w Biedronce, w dziale z konserwami. To właśnie tu przychodzą do niej wiersze, pomiędzy jednym regałem z groszkiem i kukurydzą, a drugim z rybami. Koleżanki z pracy wiedzą, o jej wewnętrznym świecie, co sprawia, że niechętnie do niej zagadują, onieśmielone, zawstydzone, boją się swojej zwykłości. Mariola odczuwa ten brak przyjaciół i tym bardziej ucieka w swoją tajemniczą rzeczywistość słowa. Jej pierwszą miłością staje się szef Biedronki Ludwik. Mariola zatraca się w uczuciu pisząc liryki, erotyki i listy. Sama później pisze „Tego lata nauczyłam się własnego ciała, nauczyłam się go przez pryzmat ciebie i Twych gorących dłoni”. Romans jest intensywny i trwa dwa lata, kiedy to żona Ludwika stawia mu ultimatum: ja albo ona. Mariola znów zostaje sama ze swoją poezją. Ale wiersze już pisze inne, bardziej dojrzałe, pełne bólu i rozpaczy. Nie ma już w nich miłości, pozostaje odejście, błoto i łzy. Wpada w depresję. Ten czas wspomina: „To było totalne zatracenie życia, brak chęci istnienia i trwania. Spadłam na sam dół, w rozpacz bezdenną i wiedziałam, że już nigdy nie będzie tak, jak wcześniej. Że nigdy się już nie uśmiechnę”. Zwalnia się z Biedronki i zaszywa w mieszkaniu na dwa miesiące. Tylko raz potrzebna jest pomoc karetki, kiedy wybucha piecyk. Wychodzi ze szpitala. „Kiedy otworzyłam oczy i zrozumiałam, że ta pani w białym, nie jest aniołem, wiedziałam, że będę żyć. Po raz pierwszy od dawna ucieszyłam się z czegoś.” Wraca do mieszkania, zatrudnia w WSS Społem na dziale mięsnym. Nie traci czasu na przyjaźnie, zatraca się w pisaniu. „Zrozumiałam, że tym, co mam na zawsze są wiersze. I to one po mnie pozostaną”. Obecnie Mariola jest już uznaną poetką, choć raczej w krajach bałkańskich. Jej własny kraj nigdy nie docenił jej wybitnego talentu.

Alicja upada

Niezwykłe słowo nie przychodzi o północy
Powieki już nie żyją umarły w udręce zasypiania
Lustruję nierzeczywistość w czwartej od lewej górnej spirali mózgowej
To bardzo boli
Mózg wyświechtany
Tysiąckrotnie przerabiam to jedno słowo
Niezwykłe
Wbijam palce w płat skroniowy
Namyślam się czochram mierzwię
Trzymam trzymam je w dłoni
Umyka na nadgarstek
Łapię zębami
Wgryzam staję się nim niepochopnie niewybrednie
Jestem
Kotem z Cheshire
Przestałam się uśmiechać

Koniuszki twoich myśli

Podwiązki mam ładne gryzą mnie w udo drapią pazurem niepewności
Niebieski mundurek za mały tarcza na ramieniu już nie ta
Zastygam w kropli czerwonego wina oczekuję na odwet
Pryszcze ostatnio nie przychodzą starość nie radość już bez zębów
Byłeś falą nieuchwytną szerszeniem doskonałym złotego wieczoru
Pszczołą w ugryzienie zaklętą umiera po zadaniu ciosu
Palcem na zdjęciu zaznaczam koniuszki twoich myśli
Ręce mi się trzęsą chyba delirium pod paznokciem krew
Stanik wrzyna się w ciało rozsadza kaskadą piersi
Ślinię znaczek i wysyłam list adresat nieznany

Bazarek

Kupiłam na targu ser mleko sałatę i książkę
Błoto chlupotało pomiędzy podeszwami moich bladych stóp
Dziecko ryczało robak pełzł po liściu cykorii
Baba wrzeszczała środek na mole o zapachu lawendy
Czosnek za drogi cytryna spleśniała
Grzyby roztaczają woń jesieni
Żul ze zgniłym nosem patrzył na mnie dziwnie
Jak zawsze
Przewracam strony Anno żyłaś za krótko

Latarnia

Spojrzenie twoje na pewno do mnie wybiega
To nie tak, że masz żonę kredyt i dzieci na karku
Twoje dłonie dały mi pewność Twój uśmiech piękno
Dotykam cię czasami odbieram perspektywą serca
Zatapiam tęsknotę niezrozumiałą ale istniejącą
Kim jesteś latarnią na ulicy czy w porcie
Czytam w twoich snach niedokończone poematy

Liryka

Sad obdarował nas jabłkiem uwiedzenia
Pachniało cykadami brzmiało fermentem
Przedwczorajszych kłótni
Trawa smagała świeżością i świerzopem
Zachłysnęliśmy się upadkiem
Gruszki, tak miękko plasnęła obok ciebie
Wtulam się w trawę
Wygnieciona po twoim odejściu

Nawałki

Zdarza się okazja by wywołać zimną wojnę
Zawsze korzystam czasem niepotrzebnie
W ogóle lubię broń dotyk lufy na lufie
Dotyk smaru na baru polej olej i wódki
Ty szmato źle czyścisz za co cie mam ?
Zatrzymam za rękaw nieczysty
Ty Szmato!!
Będziesz moją konkubiną dziś jutro koafiurą
Naplotę cię  na wałki

O!

Pole Mokotowskie ocieka ludzkim potem
Psy śmietniki i świnie drażnią nozdrza
Wbijają się w nie dzikim kwikiem
Obcasy depczą miażdżą ćwierć
Odbieram sygnał piiiiiiiiiii
Transtytanicznyyyy
Ze statkuuuuu
Piiiiiiiiiiiiiii
Ona
On
O

Zaćma

Mam zaćmę, chyba przy niej zamieszkam
Otworzę zagrodę a może wyeksmituję
Ekstradycją obejmę zdezynfekuję rozpirzgam
Po ciemaku chodzę bo nie stać na brnięcie
Zaspa w kolejce STOEN imperdiaboliczna
Surrealistyczna zżeram  stęki i skróty
Wmiękam w smak
Karimaty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *