Dar życia

przez | 25 maja 2021

W maju, kiedy moje dzieci biegają po trawie, przynoszą mi kwiaty i dają buziaki, myślę czasem o moim pierwszym dziecku, które gościło w moim ciele bardzo krótko, bo niecały miesiąc. Myślę o nim, jako o dziecku, nie potrafię inaczej, ale myślę, że każda kobieta, która przeżyła wczesne poronienie, może mieć inaczej.

To się zdarza dość często, organizm sam wie, że coś jest nie tak i przerywa to, co jeszcze się na dobre nie zaczęło. Tak mi przynajmniej tłumaczył lekarz. Mówił jeszcze o tym, że to generalnie dobry znak, oznacza, że mogę mieć dzieci, choć akurat nie to. Miał rację.

Z tamtego maja pamiętam, że długo odkładałam zrobienie testu. Wiedziałam, że jestem w ciąży, ale póki tego nie potwierdziłam, mogłam udawać, że tak nie jest. Nie byłam gotowa na dziecko i trudno mi było pogodzić się z tym, że muszę zrezygnować z dotychczasowego trybu życia. Z tych wszystkich imprez, spotkań i zabawy. Nocnych malarskich uniesień przy Ewie Demarczyk, nieodłącznych papierosów i artystycznego życia ze światem na bakier. Dziecko i cała ta ugrzeczniona odpowiedzialność przerażały mnie. Lecz w końcu zrobiłam ten test.

Z zaskoczeniem odkryłam, że myśl o zostaniu mamą zaczyna mi się podobać. Razem z mężem, który wtedy jeszcze nie był mężem, zaczęliśmy zaglądać do mijanych wózków i się zachwycać. Te łapki maleńkie, nosek, usteczka, wszystko wydawało nam się piękne. Cieszyliśmy się, że niedługo będziemy mieli takie nasze. Wspólne. I trochę swoje własne.

W tym czasie borykałam się po raz pierwszy w swoim życiu z próbą rzucenia palenia. Szło mi naprawdę słabo. Właśnie w tamtym maju zrozumiałam, jak bardzo jestem uzależniona. I że nałóg to totalny brak kontroli. Papierosy wygrywały ze mną każdą potyczkę i po raz pierwszy od wielu lat, moje dekadenckie dotychczas życie wydało mi się mniej atrakcyjne i ciekawe. Zachciałam znienacka być zdrowa i zwykła. A nawet odpowiedzialna. I nie wiedziałam jak.

Przez ten krótki miesiąc pierwszej ciąży, w moim życiu wydarzyło się tyle wewnętrznych rewolucji, że czasem mam wrażenie, że miałam dwa życia. Całkiem różne i bardzo od siebie odległe. Choć nastąpiły po sobie. Jedno wynikło z drugiego. Zrodziło się. Razem z tym maleństwem.

Kiedy to krótkie życie dobiegło końca, pamiętam oczywiście wszystko. Samotną podróż taksówką do szpitala na Mokotowie. Jedynego położniczego, o jakim wtedy wiedziałam. Telefon do męża z izby przyjęć. Był wtedy w delegacji, w Turcji, trochę przerywało. Pamiętam, że w poczekalni były kobiety z okrągłymi brzuchami, w których tętniło życie. Pamiętam, że od razu wiedziałam, że we mnie już nie tętni. Czułam się bardzo pusta.

W tamtym maju ważne było dla mnie to, że kilka przyjaciółek opowiadało mi wcześniej o swoich poronieniach samoistnych, bo tak to się fachowo nazywa. Dzięki temu czułam się w tym mniej sama. Nie obwiniałam się. Było mi tylko bardzo smutno. Pojedynczo. Nieszczęśliwie.

Kiedy wracałam taksówką do domu próbowałam to wszystko jakoś zracjonalizować. Odsunąć ten smutek i ból i jakoś się pocieszyć. Pomyślałam, że przynajmniej mogę wrócić do starego życia. Jak gdyby nigdy nic. Ale już nie wróciłam.

W tamtym maju coś się we mnie zmieniło. Stałam się gotowa na macierzyństwo. Ten maleńki człowiek, który zaistniał na tak krótko, wywrócił mój świat do góry nogami i pozwolił mi narodzić się na nowo.

Co roku w maju o nim myślę. W miesiącu, kiedy jest Dzień Matki i w którym na świat przyszedł mój młodszy syn. W miesiącu, w którym świat rozkwita, a zieleń bujnie wybucha dokoła, myślę o tym małym kimś, kto wpadł do mnie na chwilkę. I zaraz zniknął. Zostawił po sobie życie. Prawdziwe, mocne i szczere. Życie pełne życia. Prawdziwy dar.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *