W takie dni, jak dzisiejszy, kiedy znienacka wyskakują trudności, a stabilność finansowa chwieje się i kolebie, cieszę się, że mogę przytulić się do mojego synka. Starszego lub młodszego. Albo do obu naraz.
I teraz właśnie to zrobię. Chłopaki zasnęli późno, jestem wykończona, ale przez chwilę będę grzała się ciepłem tych dwóch kaloryferków i wdychała ich cudne, dziecięce zapachy. W ciemnościach popatrzę na te idealne linie ust, spokój kreski zamkniętych oczu, słodycz nosków i poczuję zachwyt i miłość. Albo miłość i zachwyt.
Wspaniale jest być rodzicem.
Choć nie zawsze mam w sobie tak dużo na to miejsca. Często ledwo, ledwo upycham w sobie zniecierpliwienie. Albo irytację.
Lecz potem moje dzieci zasypiają, a ja nie mogę uwierzyć w szczęście, jakie mnie spotkało, że są.
Dziś z tą wdzięcznością zasnę. I z tym zachwytem. Na przekór całemu dniu.