Ulica Zamenhofa była wczoraj pusta i żółta. Ludzie zniknęli, może taka pora, a może w ogóle niewielu ludzi można spotkać na ulicach w ostatnim czasie. Żółciły się żonkile i słońce. Pchałam wózek z synkiem wzdłuż szpaleru kwiatów – symboli. Wiatr owiewał nas, terkotał budą wózka, mrużył synowi oczy i przytulał kwiaty do trawy. Było tak wiosennie i ciepło, a zarazem tak pusto, że postanowiłam zdjąć maskę. Teraz mogłam prawdziwie odetchnąć. Poczuć zapach wiosny, dotyk słońca i wiatru na twarzy. Wciągałam powietrze nosem i wydychałam bez wilgocenia policzków. Czułam, jak ciepło wiosny wnika przez nozdrza do mojego wnętrza i rozpływa po całym ciele. Było to niemal mistyczne doświadczenie, mimo że cały czas szłam, pchając wózek i śpiesząc się na wizytę u lekarza. Mojemu maseczkowemu przestępstwu bezgłośnie przyglądały się żonkile i postacie wyrzeźbione na pomniku Bohaterów Getta. Milczały. Niemo patrzyły też na mnie oczodoły okien Polinu, zazdrośnie zarkając na mą otwartą twarz. Szłam przez zamknięty świat, w którym nie było ludzi, tylko symbole dawnych bohaterów zamknięte w kamieniu i kwiatach. W tym całym przenikaniu we mnie wiosny, myślałam o tych, którzy żyli tu zamknięci murem, odizolowani, przestraszeni i głodni. Kiedy mieszka się w tym miejscu, trudno czasem nie myśleć o rzeszy ludzi upchniętych na tym kawałku miasta. Szczególnie w okolicach 19 kwietnia, ale tak naprawdę nie tylko. Dużo tu przypomnień o śmierci. Kiedy tak szłam ulicą z wiosną w nozdrzach i moim synkiem w wózku czułam, że to ważne, że tu jesteśmy. Że jeśli coś w tym momencie ma sens, to ta nasza droga wśród żonkili, bez maseczki, ze słońcem i pomnikiem, z pamięcią żywą i kamienną, z nadzieją. W końcu szliśmy ulicą upamiętniającą człowieka, który wierzył, że ludzie chcą się porozumiewać, a jedyne co im przeszkadza, to brak wspólnego języka. Co zresztą zawsze myślę o moich synach. Wszystkie te symbole i wrażenia przenikały się ze sobą, przepływały przeze mnie razem z wiatrem, mieszały w moim mózgu i ożywały. Ostatecznie sama nie wiedziałam co czuję, byłam naraz smutna i wzniosła, nostalgiczna i wściekła, szczęśliwa i rozgoryczona. W tym poruszeniu wewnętrznym dotarłam do przychodni i założyłam maseczkę. Przestałam myśleć i oddychać. Jakby ktoś we mnie, przełożył w środku wajchę. Klik.