Dawno temu, jakieś milion słów przedtem, w Butlandii, krainie klejem i obcasem słynącej nastała wielka i władcza Królowa: Sołtysowa Modna. Jej chciwe oczka wielbiły kraje ze wschodu, twierdząc, że lekko skośne. Jej okrągłą twarz wielbiło słońce równie okrągłe, a może nawet ociupinkę mniej. Jej dłonie, mocne i grube uwielbiała społeczność wiejska, przekonana o jej korzeniach z roli i w rolę roli wierząca.
Nastała nagle, niczym błyskawica, w pełni mocy i świata istniejącego, przejęła berło i brzemię, by dźwignąć. Z palcy jej śmignęło wiele maili, co jeden to bardziej wzniosy i lekki. Co drugi dojmujący. Czeladź dźwignęła się od pracy z okrzykiem: Niech Żyje nam Sołtysowa miłościwie i mądrze nam panująca!!
Wszystko to miało miejsce 1 września 2210.
7.10.10
Piszę, bo nie wiem, co dalej. Możliwe, że przestanę być pucybutem. Wpadła Sołtysowa, jak mucha brzęcząca, wrzeszczała. Nie nadajemy się do niczego, brak nam bycia jak złoto, brak nam wszystkiego. Zagroziła, że zwolni. Przerażeni jej mową dojmująco krzykliwą dzwonimy właśnie do miłościwie nami zarządzającej menadżerki- Perły Uśmiechu wśród Klamerek- zwanej zazwyczaj po prostu Perełką. Wesprze czy zgromi? To pytanie istotne. I czy na pewno można jej zaufać?
Nie dajemy z siebie wszystkiego. Oto, co powiedziała, zrzęda jedna, upuderniczkowana Perełka. Naszą kiero- hetero Sznórówkę Błękitną zjechała, za brak bycia i obycia z motywacją demotywującą i zapragnęła odrobiny zjebu natychmiastowego dla każdego z nas, za cokolwiek. Sznurówka, jako jednostka porządna, ale jednak podrządna sklęła świat ten, na czym stoi i uznała, że on już nie tyle stoi, co głową zwisa niczym zad urwisa. Nie rymuję, cytuję. Kiero jest okay, co niestety wróży jej krótkie życie w Butlandii, krainie naszej pięknej, acz oblanej żarem wizji Sołtysowego snu.
Sen Sołtysowej Modnej
Śniły jej się szpilki rozsypane w pudełku. Pudełko było z plastiku, szpilki metalowe. Nagle zaczęły podskakiwać, wirować, szaleć, jakby chciały od wewnątrz wyrwać się z jarzma pudełka, napierające i ostre. I wtedy właśnie ona, Sołtysowa Modna w stroju nadzwyczaj skromnym (obuwie sportowe i dżinsy) otwarła owo pudełko jednym gestem, zamaszystym i pewnym. A szpilki dziękczynne lecz wzniosłe ustawiły się szpalerem i własną nogą jej zasalutowały (nie wnikajmy tu w prawa fizyki, pamiętajmy, że to tylko sen). Sołtysowa na właśnie tę chwilę zaniemówiła z rozkoszy, na którą czekała całe życie i krzyknęła gromko: Za mną podwładni, złote jutro należy do nas. I poszli. Na czele szła ona, Wielka Przewodniczka, w swych adidasach równie wielkich, co białych, za nią zastępy wiernych, równo, w szeregu i w pąsowym uśmiechu. Mechanicznie, czysto i przede wszystkim z ideą. Jastrząb, który krążył nad równiną stał się przez chwilę jej przenikliwymi oczami i ujrzała: szeregi płaskich, metalowych główek ciągnących się kilometrami, w jednym rytmie i w pełnej symbiozie. Stukot szpilek o trotuar wydał się jej najpiękniejszą melodią życia i w tej właśnie chwili postanowiła na przyszłość zrzucić z nóg jakże wygodne adidasy i przerzucić się na eleganckie obuwie. Wszystko to trwało zaledwie chwilę, jakże jednak wzniosłą i piękną, kiedy dotarło do jej okrągłej główki, kimże chce być i jakże wielką może. Zastępy maszerowały, a ona wznosiła się nad nimi na jastrzębich skrzydłach niczym Nike z Samotraki z rozrzuconymi włosami i porzuconym adidasem u boku. Obudziła się. Nastała w Butladii. A wraz z jej nastaniem nastał czas Złotego Jutra.
2.11.10
Znów piszę, bo mam chwilę przerwy od zachwalania fleków, platform i koturnów, towaru wyjątkowego właśnie tu, w sercu naszej Butlandii. Afera znów, odkąd nastała Sołtysowa końca afer nie widać. Ostatnio wpadła i zagroziła, że nas ściąć każe albo wbić na pal. Boimy się, a jakże. Kobieta, która myśli o palu, na stówę jest niedopukana, a to zawsze bywa niebezpieczne. Kilku już przypłaciło to życiem. Mój kuzyn, pucybut od pokoleń, jako i ja, kilka dni temu zniknął bez śladu z miejsca pracy. Słyszy się o innych, którzy wyszli i już nie wrócili. Ja póki co, nie zdradzam się z tym, że myślę. Dyplom z Uniwersytetu spuściłem w szalecie miejskim na rogu Sobieszczaka i Bonifacego. No i noszę modny uniform z małym znaczkiem na piersi. Znaczek jest wymagany, zrodził się z wizji Sołtysowej Modnej, którą przeżyła na balu maturalnym Technikum Gastronomicznego podczas pożerania pikli z szalotką i serem kozim.
Wizja Sołtysowej.
Wszystkie wykałaczki wyskoczyły ze swych koreczkowych uniformów. Spojrzały na nią, Sołtysową, z uwielbieniem w swych wykałaczkowych oczkach. Sołtysowa, w swej czarnej jak węgiel sukience, zwanej w niektórych kręgach małą czarną, mrugnęła do nich swym skośnym oczkiem umiejscowionym po prawej stronie jej okrągłej i lekko zapuchniętej twarzy. I roześmiała się perliście, śmiechem ciężkim i charczącym, roześmiała się do łez. A wokół niej, pełnej śmiechu i wzgardy dla świata tego przewrotnego, uformował się zwarty dwuszereg z drewienek i plastiku uderzająco podobnego do miliona małych szabelek. Ona sama, Sołtysowa, zaczęła rosnąć w górę na piramidalnym stosie korniszonów i szalotek, wznosić się ku przestrzeni kosmicznej, coraz wyżej i dalej, coraz prędzej, by dosięgnąć gwiazd. Łzy spływały po jej napuchniętych policzkach, śmiech perlisty drgał w niej całej, wibrował rozkosznie, a stos korniszonów pod jej stopami obutymi w klasyczne czółenka na średnim obcasie, rósł i pęczniał, i unosił ją w wielokrotność czasu i przestrzeni ku zapomnieniu, ku wszechświatu. Zapach octu był coraz bardziej rozkoszny, mieszał się z zapachem jej perfum piżmowych, jej ciała i prędzej niż ona wznosił się ku wyżynom, ku niebu pełnemu gwiazd i miliarda lśnień. Wykałaczki kroczyły za nią, zwarte i gotowe, wybijały równy rytm swymi drewnianymi stópkami, przytupywały plastikowymi ostrzami, tuk- tuk, tuk- tuk, tuk-tuk. Nagle z nieba osiągalnego, z tej przestrzeni odkrytej i bliskiej, wyłonił się cień dwurożny i począł zbliżać się. Sołtysowa umilkła, śmiech jej stracił na charkotliwości, dłoń podobna do łopaty zacisnęła w pięść oczekiwania na cios. Cień zbliżał się powoli, na końcach rogów lśniły gwiazdy, utkana jakby z kolców, a nie włosia, bródka drżała. Podszedł do niej i ujrzała go w pełnej jasności umysłu swego zazwyczaj zasnutego. Był biały jak śnieg. Spojrzał na nią swymi władczo- brązowymi oczami, położył owłosione ramię na jej ramieniu i westchnął. A potem odwrócił się i odszedł drogą mleczną za horyzont. Długo jeszcze za nim unosił się przeciągły meeeeeek i stukot oficerskich butów nazutych na raciczki. Sołtysowa w natchnieniu przeogromnym zrozumiała, kim i czym był, Kozłem w Butach. A potem znikł, a ona ocknęła się i powróciła na bal, na którym nie chciał z nią tańczyć nikt. W zaciśniętej dłoni wciąż trzymała wykałaczkę, złamaną w pół.
Tak go zapamiętała:
Sołtysowa Modna, zwana też często Saperką lub Miotłą, co wynikało z racji jej pochodzenia, nie autorytetu, rządziła żelazną ręką. Jej krwistoczerwone sztandary z wykałaczką przełamaną na pół ozdabiały najistotniejsze budynki w całym mieście. Jeśli szedłeś Marszałkowską do centrum, z daleka już migotał ci sztandar, zawieszony nad Sawą, dający poczucie jasności i rzeczywistości zastanej. Z każdego głośnika na rogu unosił się hymn, napisany przez wybitnego piewcę, kiedyś obuwia, a obecnie naszej drogiej i jakże uroczej Panującej.
O Sołtysowo Wielka
Modnaś ty i piękna
Usta me wielbią Cię
Rozsądek podziwia
Na wszystko się klnę
Tyś królowa prawdziwa
O Sołtysowo, oooo
Rządź i bądź
Rządź i bądź
Rządź i bądź
Oooooooooo
O Sołtysowo nadobna
Uroczaś ty i wiotka
Daję ci me ramię na wieki
Na wszystko się klnę
Podtrzyma
Gdy opadną powieki
O Sołtysowo, oooo
Rządź i bądź
Rządź i bądź
Rządź i bądź
Oooooooooooo
12.11.2010
Wyrok na Sznurówkę został podpisany. Ma zostać ścięta rykoszetem na placu Defilad, po defiladzie z okazji świąt Bożego Narodzenia. Egzekucja ma dodać nam świątecznego ducha i zmotywować do prężnej i bardziej wydajnej pracy w roku następnym.
Wszystko potoczyło się niezwykle sprawnie i szybko:
Z rana wpadła Perełka z uśmiechem swym klamerkowym przyklejonym do twarzy niczym nietoperz, który się zanadto rozpędził i w pełnym impecie, z rozwianym skrzydłem pacnął o twarz. Wraz z nią nawiedziła nas Księżniczka Minka na szpilkach, dziecko jeszcze prawie, ale już w pełni sił oddane sprawie i w Sołtysowej swój lepszy świat widząca. Rejwachu narobiły, nadokazywały, a potem zamknęły drzwi na zaplecze, skąd po chwili wyprowadziły skutą sznurówką Sznurówkę. Sznurówka szła spokojnie, to fakt. Możliwe, że kop szpilką w czoło (wciąż było widać ślad fleka nad lewym okiem) uspokaja. Gdzie ją wywiozły? Tego nie wie nikt, podobno jest takie miejsce w Butlandii, gdzie zsyłają opornych, ale o tym się nie mówi, zgodnie z jedną z dziesięciu dyrektyw Sołtysowej Modnej, miłościwie i władczo nam panującej.
Dziesięć Dyrektyw Sołtysowej Modnej:
- Wierz w Sołtysową swoją.
- Wierz w Złote Jutro i pracuj na nie dziś.
- Pracuj bez wytchnienia, nawet kiedy śpisz.
- Bądź modny, jako i Władczyni twoja.
- Nie pytaj, po prostu zaufaj.
- Nie dyskutuj o tym, co niewygodne.
- Pokaż, że potrafisz rozwiać wątpliwości.
- Prezentuj korzyści.
- Bądź butem, skoro pracujesz z butami.
- Znak Wykałaczki prezentuj zawsze godnie i z podniesionym czołem.
Sołtysowa Modna, mimo że przejęta swą rolą i serce swe w ową rolę wkładająca, nie uniknęła, niestety, drobnych i niemiłych incydentów ze strony dysydentów. Tak to już jest, że każdy, nawet najlepszy władca, spotyka się z ciągłym i nieustannym rzucaniem kłód pod nogi. I choćby serce jego na dłoni mocnej i saperskiej leżało, choćby dniem i nocą swój wkład miał w budowanie złotego jutra, zawsze znajdą się tacy, którzy szacunku dla pracy i serca nie mają.
Siedziała w restauracji z władczynią, równie wielką, kraju sąsiedniego Czarną Mambą. Czarna miała czarną sukienkę w cekiny srebrne i przypominała rybę gotową do zaczerpnięcia powietrza, kiedy otwierała usta. Ponadto, mimo chłodu za oknem, wciąż miała gołe nogi. Jadły sushi, tak całkiem feszynowo i a propos. A ponadto na koszt państwa. Sołtysowa widziała migające sylwetki przechodniów, widziała usta Mamby przeżuwającej słowa podobne do krewetek i ociekające feszynową pomadą, widziała swoje nowo zrobione tipsy z brylantami. Lecz mimo wszystko, przed oczami miała, ten ohydny i uwłaczający napis sprayem, który jakiś nikczemnik wypisał na murze Biura: „Bądź bucem, skoro pracujesz z bucami”. Cóż za profanacja. Oczy zasnuły jej się czerwoną mgłą.
Czerwona wściekłość Sołtysowej
Stała za węgłem ubrana w bojówki, ciemny tiszert i oficerskie buty. Było ciemno, czerń stawała się prawie czerwona od jej intensywnego spoglądania w to jedno, jedyne miejsce. Dla kurażu popijała likier malinowy z piersiówki ukrytej w kieszeni. Wiedziała, że przyjdzie, wiedziała, że właśnie tutaj. Nie obawiała się, czekała spokojnie. Możliwe, że spokój ten wynikał ze świadomości istnienia rozstawionych w okolicy jednostek nie tylko wiernych, ale władających posłuszeństwem, kilku pit bulli. Marzyła o chwili schwytania, marzyła o niej od miesiąca, odkąd to pierwszy raz, jakiś gówniarz zapewne, jednostka totalnie antyspołeczna, wypisał tu właśnie, na murze Biura, swoje pierwsze hasło: „Z roli powstałaś, na rolę powrócisz”. A potem kolejne: „Wykałaczko- ty złamasie”, „Bądź jak kozioł, załóż buty”, „Feszyn= Faszyzm”, „Sołtysowa, kupię ci kapusty” i inne, wiele innych, wypisywanych na tym właśnie Biurze, codziennie zmywanych i codziennie pojawiających się znów. Jakże ich nienawidziła, jakże nienawidziła tego, który je tworzył i pisał. Była przygotowana na złapanie tego chłystka, doskonale wiedziała, co mu własnoręcznie (a może jednak nie?) zrobi. Czekanie było nudne. A likier malinowy się kończył. Ujrzała cień sylwetki i już, już miała wyskoczyć i przywalić mu z buta w śledzionę, kiedy spostrzegła, że to starowinka jakaś. Pewnie wyszła tak wcześnie na poranną mszę. Zanim dowlecze się do kościoła upłyną spokojnie dwie godziny. Sołtysowa Modna lekko oklapła po tym zrywie. I wtedy właśnie z mroku ciemnego wyłonił się osobnik nie tylko zakapturzony, ale też tajemniczy. Sołtysowej po plecach przebiegł lekki dreszcz, beknęła malinowo i ruszyła do ataku. Na jej bek zareagowały wierne pit bulle i wypadły zza wszelkich rogów. Dopadła go pierwsza. Szkło rozbitej piersiówki rozsypało się na chodniku po spotkaniu z głową dywersanta. Nie krzyknął, ale zasyczał przeciągle, co sparaliżowało Sołtysową na ułamek sekundy. Na jakąś 1/100. Poczuła krew na swej dłoni zaciśniętej w pięść. Pit bulle zaczęły gryźć. Wiedziała, że jej koszmar zaraz się skończy. Że ten parszywy i oślizgły dywersant zaraz skona pod jej wprawnymi kopami oficerek podbitych blachą, wspomaganymi wiernymi ugryzieniami kłów wiernych psów. Ale on zasyczał przeciągle znów i wytrysnęła z jego palców czerwona ciecz pryskając najpierw psy, a następnie i ją (ją!!) w twarz. Cały świat zaczął rozmywać się w czerwonej mgiełce sprayu. Przetarła oczy, co niestety sprawiło, że przestała widzieć cokolwiek. Pit bulle odbiegły przed siebie ryjąc pyskami śnieg niczym buldożery. Farba i krew mieszały się w pozostawionym przez nich śladzie. Osobnik przyskoczył do ściany nie odrywając palca od spustu puszki, napisał coś i zwiał, kuśtykając lekko. Sołtysowa spąsowiała do końca. Na murze czerwienił się napis: „ Nie dość, że buc to jeszcze cap”.
14.12.10
Piszę dopiero teraz, bo roboty mnóstwo. Idą święta. Tym bardziej mamy trzymać feszynowy fason i w ogóle. Sołtysowa nawiedza nas bezustannie, jeśli nawet nie osobiście, to za pośrednictwem swych przedstawicieli typu Perełka. Ponadto po usunięciu Sznurówki, mamy tu nowego członka zespołu zwanego najczęściej Obcasem. Często przytakuje. I to tym, którym trzeba. No dobra nazywamy go PrzyTupek, ale nie mówcie nikomu.
Ponadto wiem, że dzieje się coś wielkiego. Nie tylko u nas. Słyszy się o jakimś Mokrym. Podobno porywa i walczy, podobno słowo uprising wciela w życie, a nie jedynie tłumaczy wycieczkom ze Stanów, co znaczy. Słyszałem i o tym, że z Sołtysową stoczył zaciekły bój na spraye. Nie wiem, czy to prawda, ale ostatnio Nasza Miłościwa miała lekko czerwony kosmyk na swej zwykle popielatej głowie, a twarz odrobinę bardziej czerwoną niż zwykle, więc kto wie?
Siedziały we trzy. Oczywiście złośliwy poeta, patrząc na tę trójkę, miałby skojarzenie z wiedźmami z Makbeta. Zdecydowanie myliłby się! I w ogóle nonsens. Szczerba, co prawda nie miała dwóch górnych czwórek i śmiejąc się rżała, Czarna potrząsała bezładnie głową i drżała rękami, a Sołtysowa była napuchnięta i strzykała śliną co jakiś czas. Ale czy to naprawdę oznacza obłąkanie? O nie moi mili, to najzwyklejsze przywileje królowych. Kiedyś były berła i korony, obecnie mamy dekrety i sekrety.
Sekret Czarnej Mamby
Historia była stara i do tego pełna białych plam. W zasadzie ona sama stanowiłaby w niej jedną wielką białą plamę, gdyby nie mały biały mózg (tak zawsze śpiewała jej matka). Ale, niezależnie od opinii matki, ona, Czarna Mamba, wybiła się z tej krainy śniegu i została nią właśnie, wielką i nieuległą. Czy to naprawdę istotne, że za jakiś milion lat, ktoś odkopie tę popierniczoną wiochę i odkryje, że nie przeżył w niej nikt? No a poza tym, umówmy się, czy ktoś połączy tego wykrzywionego wściekle kościotrupa jej matki z nią? A poza tym skąd miałaby wziąć sarin, no skąd?
Szczerba i czwórki
Dzieci biegały za szybko i były zanadto rozdokazywane. Nienawidziła tego. Sama nie była dorosła (jeszcze), ale wiedziała, że na pewne rzeczy godzić się nie może. Był taki chudy blondynek, który przewodził temu dokazywaniu najokazalej. Na nim właśnie skupiła swe plany. To nie trwało dzień ani dwa. Według jej obliczeń, mniej więcej pół roku. W każdym razie, w odpowiednim momencie, nie tylko go dopadła na uboczu, ale tak wgryzła mocno w przedramię, że schrupała kość. Dopiero w domu odkryła, że chrupnęły również jej górne czwórki. Zezłościła się i postanowiła zapuścić irokeza.
Sekret Sołtysowej
Sekret Sołtysowej polega na tym, że nie ma żadnych sekretów. I to ją boli i kłuje w bok niczym chora wątroba. Och, jakże chciałaby być tajemnicza i ciekawa! Niestety, pozostaje jedynie twardą ręką trzymać tych, którzy za nadto zbliżą się do tej uwłaczającej prawdy. Więc trzyma hardo i mocno. I im pokaże, a co. Chłystka od sprayu rozszarpie zębami, za tę czerwień na włosach. Sznurówkę zetnie za myślenie. A gdyby kto jeszcze chciał, znajdzie i inne tortury. Kiedy nie może zasnąć, wylicza możliwości śmierci zamiast baranów.
25.12.10
Ścięcie odbyło się szybko, choć odbiło rykoszetem. Sznurówka była spokojna i naprawdę nikła w obliczu tego wielkiego placu. Tłum szalał, jak to tłum. Kajdan, nasz wspaniały zarządca majątku Butlandii, wystąpił jako kat, co idealnie do niego pasuje. Wystąpił w garniturze srebrno połyskującym jak w zbroi. A jak wiadomo- zbroja nie każdemu przystoi. Ale on, mały i pokraczny, przez chwilę przynajmniej sprawiał wrażenie wojownika. Buty nałożył zwykłe, garniturowo codzienne, na szyi zawiesił złoty łańcuch, w ręku dzierżył Smitha & Wetssona (ze zbrojowni dziadka). Okulary na jego twarzy odbijały słońce. W ogóle lśnił i przyćmiewał. Mimo kołduna.
Przed egzekucją Ochotnicze Hufce Pucybutów (tzw. Ochapy) roznosiły na tacach piwo jasne „Perła”, niestety nieschłodzone, bo w zasadzie to zima i mróz. Ja osobiście lubię zimne, ale zadowoliłem się i cieplejszym. Jak to się mówi, darowanemu butowi w cholewkę się nie zagląda. Tego piwa było mnóstwo. Na estradzie, która nieco później, stała się placem egzekucyjnym, występowała dziarska dziewoja, ostatnio nadworna pieśniarka Sołtysowej i jej ulubienica, Dioda. Rozpoczęła występ „Hymnem Sołtysowej Modnej”, potem poleciała swoimi klasycznymi kawałkami (typu „Rozkładam się jak papier”, „Dzierżę Cię i drżę”, „Bynajmniej umiem to”, sami wiecie), a zakończyła nowo powstałą pieśnią, mocną i twardą jak ręka naszej Miłościwie Panującej:
Bądź jak solidny but
Wiatr nie narobi Ci szkód
Gdzieś mam już deszcz
I śniegi też
Bądź jak solidny but
Bądź jak solidny but
Nie zmęczy Cię drogi trud
Wybijam rytm
Krzepko jak nikt
Bądź jak solidny but
I tak dalej. A ponieważ pieśń ta została napisana do znanej melodii („My ze spalonych wsi”), tłum wypełniony po brzegi „Perłą” wtórował Diodzie hardo i z werwą.
Nie ma to jak rozjuszony, podbechtany alkoholem tłum. Błękitna Sznurówka została wprowadzona na podium, a widownia ryknęła: Do zelówki! Do zelówki! Do zelówki z nią! Ja nie krzyczałem, ale naprawdę byłem w mniejszości. Spytałem się sąsiada o co chodzi, udając głupka. Odpowiedział, że to wstrętna małpa, nie członek społeczności i że skazana została za dywersyjne operacje typu podkładanie bomb pod budynek biura. I że w każdej gazecie o tym piszą. Udałem, co straszne, również analfabetę.
c.d.n…….