Chłopak na Opak

przez | 10 kwietnia 2021

Był sobie chłopak na opak. Miał dwie dłonie i dwie nogi i dokładnie 28 zębów. Ponadto miał głowę, korpus i tors. I całą resztę. Wielu wołało na niego Olek, niektórzy (szczególnie chwilowo spotkani w przejściach podziemnych i innych tłocznych miejscach) po prostu O!. Olek lubił lody latem, a zimą ciepłe rękawice. Liczył kroki do i od przystanku. A że miał długie nogi, zawsze wszystko dzielił na pół, by było sprawiedliwie. Uśmiechał się do siebie, kiedy było mu po drodze. Milczał, kiedy był leniwy. Nie odpowiadał na trudne pytania i nigdy, o nikim nie mówił źle. W sumie był dobrym chłopcem, ten chłopak na opak, Ole!k.

Czy wspomniałam, że był fryzjerem? Zdaje się, że nie. A był. Strzygł jasnowłose panny i brunatne mężatki. Siwe teściowe i łysych teściów. Koloryzował i pienił, nadawał miękkość i objętość. I szyk. Z każdym zamieniał słów mniej więcej sto pięć: dzień dobry, jakie włosy długie, cudownie, co robimy, może drobna zmiana, tak chociaż o ćwierć, o pół, o ton, o piędź, rozumiem, że pani styrana, pracą, dziećmi, domem, mężem, kotem, smrodem, polecam kilka kulek naftaliny, nawet wszy się z domu ulotniły, których nie było, ale mogłyby być, polecam sen długi i długą wędrówkę po świecie, polecam ręcznik wilgotny na głowę, a także marzec polecam, a potem sny, listopadowe i niech będzie, polecam też kwiecień, pełen chwiejnej pogody, bo trochę słoty, trochę słońca, a najwięcej zgryzoty, bo ani stać, ani siedzieć., też czytuję to pismo, choć wcale nieciekawe, lubię posiedzieć w parku, pani też? Słońce praży i żarzy, a pod palcami ziemia, odrobina trawy, zbyt często koszona, zapach siana, zapach słońca, bywa gorący, powietrze skrzy i faluje, pani córka dorosła? nie wierzę, pamiętam, jak ciąłem jej młode włoski, na końcach, ma równie delikatne i uwrażliwione, jak jej matka, ma delikatną też skórę, polecam szampon, kąpiel młodości lub siły, ślub? O matko, niesamowite, że to tak szybko i już, jasne, że panią uczeszę w kok, może być hiszpański, ale moim zdaniem chiński przebije wszystkie inne panie, no to zrobione, 500 złotych, to pa, to cześć.

Olek lubił w zasadzie i swoją pracę i swoje panie. A panów też. W wolnych chwilach znikał na zapleczu i zjadał to, co inni zostawili w lodówce kilka dni temu i już nie będą jeść. Jest to w zasadzie jakiś sposób na polowanie. Tym sposobem upolował nie raz przedwczorajszą zupkę, wczorajszego kotleta, ciasto poświąteczne, udziec wcześniejszy, nie barani, ciasto urodzinowe sprzed dni czternastu i małą złotą rybkę, już przyrządzoną. Raz jeden trafił na sushi i trochę się martwił, że za mało. A złota rybka zostawiła mu w ustach żelezisty posmak.

Olek trzymał też laptopa na zapleczu salonu. Był to jego własny laptop i w wolnych chwilach podłączony do gniazdka dawał mu poczucie siły. Powiązanie z tajemniczo wirtualnym światem, ciepłym jak czerwiec i własnym jak lipiec, pozwalało mu przez chwilę uciec ze świata salonu. Na klawiaturze wybijał równy i jednostajny rytm pisząc maile, liściki, rozmowy. Poznawał miłych ludzi i tych niefajnych. Było to o wiele ciekawsze niż liczenie sęków w ścianach i przerzucanie stron gazet o gwiazdach i gwiazdkach (zresztą Olek mocno wątpił w ich gwiezdne walory), co czynili pozostali fryzjerzy.

W zasadzie Olek, chłopak na opak, był szczęśliwym człowiekiem. Do dnia, gdy wszystko poszło nie tak.

Dzień był nie tylko piękny i słoneczny, był naprawdę letnim i ciepłym dniem. Takim, w którym jedyna myśl, jaka zaprząta człowieka, opiera się na leżaku z książką i w kapeluszu. Asfalt lśnił pod butami, droga skrzyła, buty były Pumy. Szedł dziarsko, choć odrobinę zmęczony, po wczorajszej imprezie po masie, z fontanną wódki, winem w basenie i dżinem w wannie. No dobra, można powiedzieć, że był nieźle skacowany. Zastanawiał się, czy na pewno warto tak dziarsko się poruszać, czy też nie lepiej przysiąść gdzieś w cieniu i wypić dla odmiany fontannę wody. Niezależnie od tego, nie przysiadł i nie wypił. Po prostu nie było na to czasu. Klientka czekała, nieświadoma ani jego stanu, ani jego potrzeby wchłonięcia kilku litrów wody na dzień dobry. Przez chwilę zaniepokoił się, że może jednak to niedobry dzień, potem jednak postanowił, przyjąć go ot tak, nawet i na wspak. Przyśpieszył kroku.

Nie wiem, czy znamy siły, które uznały za stosowne odmienić ten dzień, a także i inne w życiu Olka. Czy to był Diabeł czy Anioł? Czy to był Orzeł czy Reszka? A może jednak za dużo alkoholu? Kto wie? Kto wie? No?

Pani już była, z herbatą przyrządzoną przez recepcję. Siedziała na sofie i przeglądała Party, lekko znudzona. Olek przepłynął na zaplecze biegiem, jak mu się zdawało (w rzeczywistości tupał mocno, dyszał i z uśmiechem kierował się w stronę zaplecza). Niechcący wpadł na framugę i lekko miotnęło nim o ścianę. W tym momencie uznał, że musi, niezależnie od wszystkiego potrząsnąć głową, co najmniej razy pięć. Raz. Dwa Trzy. Cztery. Pięć. Odliczył, odłożył plecak i wychynął na zewnątrz, a pani uśmiechnięta i śliczna, przywitała go.

Czemu się nie bała, że Olek, chłopak na opak, akurat dziś ma zły dzień dobry?

Bo dla niej Olek Fryzjer Jej zawsze tkwił na tym stanowisku, w tym miejscu i w tym salonie. Bo do niej przemawiał niejednokrotnie swymi setkami słowy. Podszedł. Zauważył, że znów odrosły, pojawiły się i odrosty i wodorosty. Nałożył kolor i znikł. Sytuacja klasyczna i mało modernistyczna. Pani zagłębiła się w zawiłości romantyczne opisywane w nadmiarze w gazecie. W zasadzie ją to bawiło. 

W tym czasie Olek odżywał. Wypił sok z ogórków, których już nie było. Zjadł pęczek rzodkiewki, bo miał chęć. Włączył laptopa, wypił dwie szklanki wody. Dwa razy też podrapał się po brodzie. Raz lewą, a potem i prawą ręką. Następnie się chwilowo zasępił, ot tak. Na wszelki wypadek. Sprawdził, czy nie ma już zmarszczek na czole, choć przecież nie tak dawno wstrzyknął sobie botox. Uznał, że nie ma i wypił podwójne espresso, ponieważ miał dziwne wrażenie sklejenia powiek i mrowienia w dłoniach. Niestety, po espresso mrowienie w dłoniach wzrosło. Natomiast powieki się rozkleiły. Było to mocno pocieszające, ponieważ skacowany Olek zaczął już podejrzewać innych fryzjerów, o głupi kawał polegający na dodaniu mu do kropli do oczu odrobiny „Kropelki”. Rozkrochmalił się na myśl, że tak okrutnie ich podejrzewał. Przysiadł i wypił czyjś krupnik sprzed trzech dni podgrzany w mikrofali. Od razu było lepiej. Ogarnął się, do ust wrzucił Tic-taca i ruszył ku klientce swej.

Spłukał kolor i wymył włosy jak zawsze. Osuszył ręcznikiem i przeszli pospołu ku stałemu stanowisku. Pani nadal w humorze, Olek nieco też ogarnięty. Strzyżemy? Zapytał z lekko słyszalną nadzieją w głosie, że nie. Myślę, że trochę tak, odpowiedziała pani, nie wyłapując owej nadziei, nadal przemiła i śliczna. Końcówki, ale nie tylko, tu nad uchem, o tak, a potem może taki lekki skos na lewą stronę, żeby sprawić wrażenie asymetrii, wie Pan? Olek przytaknął i poczuł, że asymetrię ma również w żołądku, ale wyzwanie podjął, a co. Wiedział, że mimo wszystko podoła i zabrał się żwawo do pracy.

I wtedy właśnie poczuł straszliwą irracjonalność wszystkiego. Poczuł ją wyraźnie, ale nie bardzo umiał jeszcze ją określić. Wiedział, że coś jest strasznie nie tak i nadal nie wiedział co. Nie współgrał. Z czym? Tego też nie wiedział. Jego lekko przyćmiony alkoholem umysł natychmiast wytrzeźwiał nie zmieniając nic. Pani krzyknęła. Ostro i przeciągle. Olek spostrzegł krew. Poleciała z prawego ucha pani, przy którym właśnie trzymał nożyce w swojej prawej, nieznacznie już drżącej dłoni. Nie mógł się poruszyć. Patrzył w lustro oszołomiony i nie mógł się poruszyć. To był naprawdę niedobry dzień.

Wokół powstał szum i ruch. Pozostali fryzjerzy rzucili się na ratunek pani, niosąc ręczniki papierowe, waciki i wodę utlenioną. A Olek stał i patrzył w lustro, wciąż trzymając nożyczki w prawej dłoni, wciąż nad jej prawym uchem, z którego to ucha krew barwiła już nie tylko sukienkę klientki, ale i białe Pumy Olka i ich białe sznurówki. To było akurat racjonalne i obrzydliwe.

Co myślał w tej zastygłej dla niego chwili nasz bohater?

Ja pitole, to jest po prostu niemożliwe. Może jestem pijany? Może to sen, może tu wcale jeszcze nie przyszedłem? A jeśli to się dzieje naprawdę, to jak? Jakim sposobem? Wszystko na opak, kurde, wszystko na opak. Ja pitole, upiłem się i mam zjazd, no bo, no bo jak? Jak tak, że na wspak, no kurczę, jak? no? jak?

W co Olek patrzył tak zapamiętale? W lustro.

Co lustro miało w sobie tak intrygującego dla Olka? Dokładnie wiedział, że trzyma prawą rękę z nożyczkami nad prawym uchem pani. Powinien to widzieć po prawej stronie lustra. W tym miejscu zwisała jego lewa dłoń, bezrobotna, oparta swobodnie na oparciu fotela. Poruszył dwukrotnie nożyczkami jak paszczą krokodyla. Zobaczył to samo, ale po lewej stronie lustra. Tej zawsze gorzej umytej, nota bene.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *