Kokon

przez | 1 kwietnia 2021

Dopadł mnie dół. Taki na powitanie wiosny. W sumie, to sezon na prace ogrodowe właśnie się zaczyna, więc wszelkie doły wpisują się w moment. Można nawet powiedzieć, że łapię się w trend sezonowości i życia w zgodzie z naturą.

Wolę jednak ten moment, kiedy wygrzebuję się z ziemi, niż ten, w którym dopiero zapadam się lub tkwię. Niemniej, tak to już jakoś jest od pewnego czasu, że na wiosnę zazwyczaj jestem ubabrana ziemią i zakopana głęboko w jakichś dolnych rejonach siebie. Niskich, ciemnych i smutnych.

Jest w tym pewna cykliczność pasująca do aktualnego momentu zachwiania świata. Przejścia z zimy do lata, odrodzenia się ziemi, rozmarznięcia. Te wszystkie „w marcu jak w garncu” i przeplatanki kwietnia zawierają w sobie dużo niepewności, zmian i wahnięć. Wchodzę w to jak w masło, choć w sumie to bliżej mi do tej saperki i ziemi. Wchodzę w to jak szpadel, znaczy się.

Trochę tak sobie heheszę i śmieszkuję, ale to mi jakoś dobrze robi. Sposób znany nie od dziś na złapanie dystansu i równowagi. Choć sprzyja także, jakże lubianej przeze mnie strategii ucieczki. Chowam się za kotarą śmiechu, by trochę pobagatelizować, odrealnić i pokazać, że wcale nie tak smutno, skoro tak śmieszno.

Łatwiej mi ze mną rozchichraną niż smutną. Zaraz mam ochotę się pocieszyć, rozśmieszyć i sprzedać sobie kilka rad. Czy to coś złego pobyć trochę smutną? Od razu się o siebie martwię. Co chwilę sprawdzam trajektorie nastroju i ścieżki myślowe. Mierzę puls reakcji na wydarzenia i rytm wypowiedzi. Denerwuje mnie własna niecierpliwość i gburowatość. Tracę trochę z tego pomnikowego spiżu pogody ducha i ten obrazek mnie denerwuje. Ciężko mi nie być wypolerowaną i lśniącą radością.

Trochę się stopuję w tym pędzie do pucowania zabrudzeń i polerowania rys. Powtarzam sobie, że tak może być. Że to moment przejścia, w którym i we mnie coś się przepoczwarza. Dzieją się we mnie rzeczy ważne, które potrzebują nut niskich, stonowanych, nie wysokich, z przyspieszonym tętnem.

Trudno być smutną wśród innych. Każdy zaraz pociesza, rozśmiesza albo sprzedaje kilka rad. Jakby i innym było trudno z tym smutkiem i nie wiedzieli, co z nim począć. Na którą półkę położyć. To jakieś strasznie niemodne, ten smutek. Trzeba się z niego tłumaczyć, mówić, że zaraz minie albo wymyślać co zrobić, by zniknął. No jeszcze go można zwyczajnie ukryć. W czasach maseczek, dystansów i nie wychodzenia z domu jest to wyjątkowo łatwe.

Pozwalam dziś płynąć smutkowi, ma swoje powody. Niech trochę mnie drąży i zakopuje. Niech się snuje we mnie spowalniając odbiór świata i odbierając siły. Niech się tka i przędzie. Otula mnie swoją materią jak kokonem. Wygłusza, wycisza, zaciemnia. Kiedy będę gotowa wyfrunę. We wszystkich kolorach i lśnieniach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *