Codziennie łudzę się, że zalegnę w moim rogu łóżka z kaloryferem, poduszką i telefonem jakoś wcześniej, co sprawi, że poczęstuję ciebie, mój miły czytelniku, jakimś literackim rarytasem pełnym werwy, wigoru i sił witalnych. Tymczasem życie i moje dzieci przewidują dla mnie co wieczór zgoła inne zadania niż wieczorny relaks pisarski podczas ich snu (dzieci) i zwolnienia tempa (życie). Mają dla mnie tyle zajęć, że kiedy wreszcie następuje wewnętrzne spuszczenie powietrza, mogłabym po prostu zamknąć oczy i zasnąć. Na ten właśnie tychmiast.
W ciągu dnia, w tych krótkich momentach, kiedy moje myśli biegną swobodnym torem, mam mnóstwo pomysłów na teksty. Czasem nawet w głowie układam fragmenty tego, co chciałabym napisać. Teraz, kiedy leżę w łóżku i wpatruję się w biały ekran komórki pełen oczekiwania na moje smyranie palcem po klawiaturze, połowy tego, co myślałam w ciągu dnia nie pamiętam, a na drugą połowę nie mam siły. Skupianie myśli na jakimś temacie dłużej niż 3 minuty przekracza w chwili obecnej moje możliwości. Rozkminy i dociekania stanowią towar deficytowy. A przyczynowość i skutek wyszły na spacer i może wrócą jutro, choć nic nie obiecywały. Nie wiem, gdzie się one po nocach szlajają, szczególnie w czasach pozamykania totalnego, ale że nie spędzają czasu w mojej głowie, to na pewno. Może biegają po ulicach w ramach joggingu. Albo jeżdżą autobusami od pętli do pętli i z powrotem.
Osobiście, w dość odległych czasach, zaliczyłam kilka takich nocnych wycieczek po mieście. Wydawałoby się może, że to nudna sprawa, ale kiedy się ma jakieś 18 lat, odpowiednie towarzystwo może umilić najbardziej nawet chaotycznie ślamazarną trasę autobusu nocnego przejeżdżającego przez absolutnie całe miasto. Można również spotkać ciekawych ludzi i przeżyć niewiarygodne przygody, z których niektóre wydają mi się dziś prawie-że-snem. Tak więc w pewien sposób mogę zrozumieć Przyczynę i Skutek i powody, jakie nimi kierują, kiedy tak po prostu wychodzą wieczorem z mojej głowy i dla podkreślenia swej buntowniczej natury trzaskają drzwiami.
Tymczasem nadszedł moment samozamykania się powiek. Jest to mechanizm o dużej sile, który działa na zasadzie magnesu. Moje powieki górne przyciągane są przez te dolne albo na odwrót. Przecieram oczy, mrugam nimi, ale to na dłuższą metę nie pomaga. Pozostaje mi jedynie poddać się temu i zasnąć.
Jeśli chodzi o autobusy nocne, które tak mi się dzisiaj przypomniały, to ich jednostajne kołysanie usypiało mnie zazwyczaj natychmiast po wejściu i wywoziło za daleko, bo właśnie na pętlę. Długo potem wracałam na piechotę, ale podczas marszu nie groziło mi przynajmniej ponowne zaśnięcie.
Ten tekst przypomina takie nocne powroty, kiedy nie mogłam utrafić we własny przystanek. Przesypiam go i docieram do pętli, która daje początek kilejnej myślowej trasie. I znów, zamiast wysiąść w odpowiednim miejscu, poddaję się kołysaniu słów i jadę dalej, do drugiej pętli. Zapętlam się w tej podróży jakby miasto we mnie rozciągało się na różne strony, oferując nowe ulice wspomnień i trasy skojarzeń. Jakby wciągało mnie we własną przestrzeń.
Tym razem wrócę na pięchotę. Już widzę okna mojej poduszki.