Jest taki rodzaj strachu, który nie ma zapachu ani smaku. Jest jak bezcielesna zjawa w moim wnętrzu. Przemieszcza się, atakuje w sposób nieoczywisty, przyczaja. Noszę go w sobie jak obce ciało, o którym nic nie wiem. Jak resztkę ułamanego narzędzia dentystycznego po leczeniu kanałowym czy fragment skalpela po operacji. Wokół powstaje stan zapalny, powiększa się, ale nie boli. To dziwne i trudne do odkrycia. Bezobjawowy stan zapalny od strachu. Ognisko napięcia. Emocjonalny supeł.
Objawy zazwyczaj pojawiają się powoli, w pewnych odstępach czasu. Są różne i często wcale nie łączą się ze sobą. Można je wytłumaczyć na wiele sposobów. Alergia na twarzy i dłoniach, bo krem się skończył i użyłam innego. Bo ostatnio długie kąpiele z synem pełne piany. Jeszcze bo zima i mróz, które wysuszają skórę, a kaloryfery grzeją na potęgę i dokładają się do tej suchości, tworzą w miejscu skóry tarkę, piekącą, swędzącą bolesną. Momentami płonącą. A czasem trochę wygasłą. Zresztą może to wołanie o wiosnę i witaminę D, bo i tabletki z witaminami skończone, przedwczoraj wyrzuciłam ostatni, pusty blistr do śmieci. Tyle tych powodów do alergii, że trudno wyłuskać ten prawdziwy. Szczególnie ten nie oczywisty i ukryty. Jak stwór mroku w jaskini mojego ciała. Strach.
Albo ból karku. Obręcz wokół moich ramion, wciśnięta również pod łopatkę. Jak wiertło. W końcu śpię w tak niewygodnych pozycjach. Wykręcając ciało do karmienia, zasypiam w połowie ssania z ręką wciśniętą pod siebie, wygięciem kręgosłupa, głową w bok, trochę na poduszce, a trochę wcale nie. I jeszcze to noszenie na rękach, choć przecież chłopaki już tacy duzi i ważą wcale nie mało. A tu na łapki i łapki, jakby nie chcieli wyrosnąć z tych łapek, choć do innych rzeczy tak im spieszno. Zresztą może to przez te nocne pisaniny bloga. Może półleżąca pozycja pod ścianą powoduje ten ból pleców, to kłujące ściśnięcie barków, że aż ciężko głowę obrócić. Że aż szyja sztywnieje, jakby ktoś ją klamrą chwycił. Że aż ciężko stać czy siedzieć. Schylać się. Żyć. Tyle tych powodów do bólów pleców, że aż trudno zdecydować jednoznacznie, który jest prawdziwym winowajcą. Szczególnie jeśli wcisnął się pod łopatkę, mięśnie plącząc w niewidzialne supły i węzły. Strach.
Istnieje taki rodzaj strachu, który nie ma ciała, zapachu, ni smaku. To strach, który tłumię tak mocno i gdzieś w sobie, że jest, a jakby go nie było. Wykopuję go ze świadomości, chcąc sprawić, że zniknie. On jedynie przyjmuje bezcielesną postać i zaczyna buszowanie w moim ciele. Wypatruje słabych punktów i uderza. Koniec kremu? Wspaniale! Krzyczy do mnie „tu jestem!” czerwienią plam na twarzy i suchością rąk. Słaba noc, w pozycji nie do przyjęcia? Pociągnijmy temat! „Nie pozbędziesz się mnie!” wrzeszczy obręczą napięcia w ramionach i pod łopatką. I szuka dalej. Odkrywa zaciśnięte gardło, wbija się w nie przyduszeniem, powodem do częstszego przełykania śliny. Każe zastanowić się nad tarczycą i tym nie zrobionym badaniem. Dopada, atakuje, aż w końcu zauważam go i wiem. Nazywam. To strach przed bólem.
Kiedy go rozpoznaję, dostrzegam wszystkie elementy układanki i rozumiem je pod odpowiednim kątem. Teraz widzę wyraźnie jak działał i co zrobił. Zdaję sobie sprawę, że nie pozbędę się go wykopem. Ani ignorancją. Nie wytłumię go, choć tak bardzo chciałam. Muszę pozwolić na ból. Przeżyć go. Doświadczyć.
Dlatego otwieram laptopa i zdjęcia tego, którego już nie ma. Oglądam je i przejmują mnie tak silne emocje, że aż trudno wytrzymać. Przeszywają mnie na wskroś, tęsknota, smutek, żal, rozpacz. Gniew, bezsilność, frustracja. Chwytają mnie za przeponę i wprawiają w drżenie. Łkam. Pozwalam płynąć łzom, pozwalam płynąć bólowi we mnie. Po tych kilku latach nie jest tak silny jak wtedy, kiedy to się stało. Wtedy ból nie mijał długo, trzymał mnie w swych mackach, przebijał szpilkami udręki jak motyla w gablocie.
Teraz jest łagodniejszy, ale wciąż przypomina wielką krwawą ranę. Otwieram ją na chwilę i zalewam łzami. Czuję jak schodzi ze mnie napięcie. Węzły mięśni na plecach się rozsupłują, a skóra jakoś mniej swędzi i płonie. Rozluźniam się i mogę przełykać. Mogę też ruszyć dalej w życie. Do kolejnej rocznicy. Z obietnicą rytuału płaczu. Z postanowieniem zgody na ból.