Czasami czuję swoją wielość bardzo wyraźnie. Jakbym składała się z miliona koralików ułożonych w konkretny wzór i kształt. Trzyma mnie przy tym kształcie nitka czy żyłka i niewiele trzeba, bym się rozsypała po podłodze. Powpadała w szczeliny i poturlała pod łóżko. W ten najciemniejszy i odległy kąt.
Czasami kruchość życia przenika mnie na wskroś. Jakbym przez chwilę dotykała ulotności w jej najintymniejszym punkcie. W tej krótkiej chwili pomiędzy jestem i byłem. W pachwinie życia. W zagłębieniu śmierci. Miękkim podbrzuszu istnienia.
Czasami porusza mnie piękno. Do bólu. Do rozdarcia przepony łkaniem. Rozedrgania wnętrza. Serce wtedy łopoce w klatce żeber i obija o skórę jak ćma w pułapce abażuru. Zaciskam szczękę i staram się oddychać. Piękno bywa porażające. Tnie ostrzem zachwytu głęboko. Do samego dna wzruszenia.
Czasami wpadam w samotność jakby przez przypadek. Potykam się na nierówności chwili i już jestem sama, choć przecież wciąż pomiędzy. Otulona przezroczystym kokonem wyobcowania, sunę wśród, a jednak tak bardzo poza. Odgrodzona własną naturą i głębokością zanurzenia w przeżywaniu. Schodzę nisko, bez sprzętu. Do granicy wytrzymałości.
Czasami tak bardzo wierzę, że mogę góry przenosić. Czuję w sobie moc, która rozsadza barki i klatkę piersiową, jakby ktoś mi podłożył między żebra laskę dynamitu. Ciśnienie wewnątrz zmusza do ruchu i działania. Wrzuca mnie w wir uniesień. Pompuje mnie siłą i otwiera na umiejętność latania zakończoną najczęściej zderzeniem i upadkiem. Rozpruta wzdłuż siebie spadam długo. Ląduję boleśnie.
Smutek znajduję w filiżance herbaty. Czuję kwaśny posmak na języku. Lekką gorycz skórki jak dopełnienie kompozycji smaków. Zatapiam się cytrynowo. Unoszę bezsilnie na powierzchni. Poddaję kołysaniu, gdy przechylam filiżankę do ust. Jestem smutkiem i jestem w smutku. Jakby nie było już nic więcej.
Czasami przez chwilę zanurzam głowę w ciemności. Czernią popiołu nocy maluję na twarzy tajemne znaki przetrwania. Ukrywam się w mroku bez oczekiwania na światło. Przyczajam się. Czycham. Z myślami założonymi tył na przód. Z ciałem wywróconym na lewą stronę. Z linią szwów, zakładek i przyłapania fastrygą. Zastygam w sobie jak przepalona żarówka. Jak czarna kropka na końcu zdania. Odcisk palca na miękkej poduszce nadchodzącego dnia.