Lanie wody

przez | 18 lutego 2021

Taki mam czas, w którym dzieje się dużo zwykłych, ale przyjemnych rzeczy. Dni płyną spokojnym rytmem, w którym największy chaos wprowadza rozlewanie i upuszczanie na ziemię absolutnie wszystkiego przez młodszego syna. Nie wiem, co on tam bada, być może wciąż rozkminia tajniki grawitacji, w każdym razie mógłby już przestać. Średnia dzienna ilość rozlanych płynów w mieszkaniu idzie już w jakieś litry, a worek odkurzacza sporo ma w sobie rozbitego szkła. Żyję w lekkim stresie, bo tylko usuwam szklanki i butelki przed wszędobylskimi łapkami dziecięcia, lecz ono i tak bystrym swym oczkiem je dostrzega i taborecik przystawia. Nie mogę pochować całkiem, bo on jednak czasem i spragniony bywa, więc kiedy doprowadzona na skraj rozpaczy odmawiam mu wody (widzicie, to nawet brzmi po barbarzyńsku!), zanosi się głębokim szlochem, który porusza me matczyne serce, coś tam w środku przekręca, jak wiertnica tunelowa, no i łamię się i tę wodę nalewam. Syn pije dwa łyki, po czym z radością na obliczu jeszcze mokrym od łez udaje się gdzieś, poza zasięg mojego wzroku i resztę wody wylewa. Wchodzi w nią potem gołymi stupkami i rozprowadza po większej powierzchni podłogi, bo tak jest, oczywiście, fajniej. Choć czasem zalicza poślizg, ale może o ten poślizg chodzi. Może on bada wpływ kształtu kałuży na długość ślizgu. Albo tempo rozprzestrzeniania się wody po mieszkaniu. Albo coś jeszcze, co nie śniło się ani filozofom, ani mnie. I może tylko dzięki temu śpimy spokojnie. Choć synowi to we śnie aż tak bardzo nie wadzi. Nie tyle co inne sprawy pochłaniające jego uwagę i rozwijający się mózg. Ja natomiast ćwiczę cierpliwość i łagodność, a także dużo wycieram i ścieram. To drugie podobno dobre na kondycję, a pierwsze pewnie na charakter. Więc z każdym dniem nabieram sprężystości ciała i hartu ducha, zamiast flaczeć mentalnie i fizycznie siedząc, na ten przykład, na kanapie przed serialem, pojadając jeszcze jakieś niezdrowe przekąski. W sumie wychodzi na to, że powinnam być synowi wdzięczna za tę organizację życia wśród kałuż naukowych, bo dzięki nim zachowam pion moralny na pewnym poziomie, a do tego w zdrowym ciele, natomiast syn mój, być może, rozkmini wreszcie to równanie Fermata i świat nauki wreszcie odetchnie z ulgą. Tak więc ogólnie jest naprawdę nieźle, sami widzicie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *