Kiedy wędrowałam przez Doliny Jugru, często spotykałam miejscowych podróżników wędrujących od wioski do wioski z różnymi towarami, przesyłkami, sprawami. Mieli zawsze wesołe oczy i dziarski krok, którego dotrzymanie sprawiało mi trudność, choć przecież tak szybko chodzę. Na ramionach nosili skórzane lub jutowe worki, a podpierali się bukowymi kijami. Służyły im one do obrony przed psami, które w tych rejonach broniły terytorium pana w sposób często zbyt dosłowny. Jurgowie cenili sobie prywatność i własność. Nie znosili obcych i choć mnie tolerowali, nigdy nie zaakceptowali do końca. Jeśli tylko mogli, szczuli psami każdego, kto wszedł na ich teren nie proszony. Psy hodowali duże, silne, o niedźwiedzich łapach i gęstym, szczególnie zimą, futrze. Były to zwierzęta wierne i nauczone obrony terytorium, posłuszne właścicielom i nikomu więcej, dość agresywne, choć zazwyczaj nie zabijały atakowanego bez wyraźnego rozkazu. Turbowały na tyle, by ofiara mogła odejść ze strzeżonego przez nie terenu o własnych siłach. Można więc było wydostać się z pilnowanego przez psy obszaru czołgając się, kulejąc, krwawiąc, ale w stosunkowo jednym kawałku.
I ja miałam swój bukowy kij, którym podpierałam się wędrując po Dolinach Jugru. Zawsze miałam nadzieję, że nie będę musiała go użyć, choć jego obły kształt w dłoni dodawał mi odwagi w tej mojej wędrówce. W pewien sposób, to nie tyle ja wybrałam Doliny Jugru, co Doliny wybrały mnie. Więc moja obecność w tym miejscu, choć była niepożądana, w jakiś sposób była konieczna i Jugrowie o tym wiedzieli. Zdawało się, że nawet ich psy to wiedzą. Nie atakowały mnie. Póki co.
W tamtych czasach przez Doliny Jugru często przechodziły burze śnieżne, które odcinały Doliny od reszty świata na całe tygodnie, a nawet miesiące. Izolacja nie przerażała mieszkańców, byli do niej przyzwyczajeni. Bali się czegoś innego. Czegoś większego, groźnego, co wyłaniało się z lasu w te ośnieżone noce i czyhało. Jak nieunikniona groźba. Wieczne zagrożenie. Mroczne przeznaczenie, które spadało znienacka na domy, samotnych wędrowców i psy. Ludzie znikali, psy znajdowano martwe, a domy opustoszałe. Dlatego Jugrowie bali się i ten strach można było wyczuć nawet w trakcie rozmowy o pogodzie lub psach. Nosili go na szyi jak łańcuszek i kiedy szli podzwaniał w rytm ich szybkich kroków. Dzyń-dzyń-dzyń. Dzyń-dzyń. Dzyń.
Kiedy zamieszkałam w Dolinach Jugru rozpoczęło się moje oczekiwanie. Często wędrowałam po górskich szlakach i traktach pomiędzy wioskami dla zabicia czasu. Przyglądałam się ludziom, ich pracy, poznawałam ich zwyczaje. Wydawali się zwykli- cisi, pracowici, skromni. Raczej pogodni, choć z tą rysą strachu gdzieś w środku, z mignięciem cienia na słonecznej twarzy. Rodzili mało dzieci, co było zaskakujące, ponieważ byli rodzinni i uwielbiali spędzać czas w najbliższym gronie. Dzieci traktowali z pobłażliwością i łagodnością, czule i troskliwie. A jednak trudno było spotkać w Dolinach dziecko, usłyszeć jego śmiech. Jakby Jurgowie mieli się skończyć. Za chwilę.
Wtedy jeszcze nie znałam tej historii, którą znają wszyscy w tamtym rejonie świata. To stara jak rzeka Wirna historia O niedźwiedziu i dziewczynie. Jest w niej wszystko to, co można spotkać w podobnych historiach. Piękna dziewczyna o imieniu Jurg marząca o mężczyźnie, śnieżny niedźwiedź, który daje dziewczynie magiczny klucz do szczęścia w zamian za obietnicę, jest i złamana obietnica, wściekły, oszukany niedźwiedź i zemsta. Bolesna, krwawa, pełna śniegu zemsta, w której za zdradę dziewczyny karę ponoszą jej dzieci, wnuki i prawnuki. Znaczy się wszyscy Jurgowie. Jakże znamienna historia dla obecnego czasu. Ale czy możliwa? Nie wiedziałam.
W moim życiu, które było ni długie, ni krótkie, takie raczej w sam raz, widziałam różne rzeczy. Może dlatego, że mam pewne wyjątkowe umiejętności, a może po prostu życie jest pełne niezwykłych wydarzeń i zaskakujących sytuacji. Być może, że jako istota odmienna od większości, przyciągam dziwne przypadki. Choć może tylko je dostrzegam? Wyraźniej widzę? Wyczuwam? Może chcę, je znajdować, by nie czuć się aż tak odmiennie? A może to one wyczuwają mnie i chcą poczuć się lepiej? Nigdy nie umiałam rozstrzygnąć. I w sumie, to jest mi wszystko jedno, co by z tego rozstrzygnięcia wyszło. To i tak nie ma znaczenia.
Po kilku miesiącach mieszkania w Dolinie Jurgów spadł pierwszy śnieg. Jego zapach niósł nadzieję na burzę i niebezpieczeństwo. Poczułam jak adrenalina podnosi moją czujność i wyostrza zmysły. Lubiłam to uczucie. Stan gotowości. Tryb czuwania. Zaczęłam wychodzić nocami w góry. Coraz wyżej i dalej. Zapuszczałam się w leśne ostępy zasypane śniegiem, pełne ciszy i bezruchu. Szukałam. Tropiłam. Na darmo. Las był lasem, śnieg śniegiem, a drzewa cicho szumiały gubiąc białe czapy z gałęzi.
Któregoś dnia obudziłam się późno, ale niespokojnie. Coś było inaczej i nie wiedziałam co. Po chwili zrozumiałam. Obudziła mnie cisza totalna. Nie szczekał żaden pies, nie pokrzykiwał żaden człowiek. Nic nie było słychać poza wiatrem. I spadającym śniegiem. Leciutkie płatki opadały na warstwę śniegu ze skrzypieniem. Skryt, skryt, skryt. Wtapiały się w leżący już śnieg tworząc białą skorupę okrywającą ziemię po horyzont. Ubrałam się szybko, wzięłam kij i nóż i wyszłam przed chatę, w której mieszkałam. Na zewnątrz było biało. I pusto. Jakby na świecie był tylko śnieg. Jakby nie było życia. Najbliższe domy zniknęły. Nie wiedziałam, czy okrył je śnieg, czy zwiał wiatr. Tak czy siak zniknęły i żyjący w nich ludzie także. Jakby ich nigdy nie było. Może mi się zdawali? A może byli? Może siedzieli schowani w zaspach jak zające? Nie czułam ich zapachu, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Bo w powietrzu mieszały się różne zapachy. Dziwne, niepokojące. Nieznane. Weszłam w las i ruszyłam w górę. Moje nogi wiedziały gdzie iść i nie myślałam o tym. Ani o tym, co na mnie czeka, gdzieś tam, dokąd idę. Że czeka, byłam pewna. Czułam to każdym nerwem pod cienką skórą. Każdym nastroszonym włoskiem. Każdym wyczulonym zmysłem. A jednak szłam.
Siedziała na szczycie i czekała na mnie. Miała podwójne rzędy białych zębów i jej uśmiech wyglądał upiornie. Przyglądała mi się długo zanim skoczyła. Jej kudłate ciało miało w sobie coś z chityny. Nie spieszyła się. Wiedziała, że przychodzę ją zabić. Że na to właśnie czekałam całe życie.
W innych rejonach świata można poznać inną ważną historię. Jest w niej dziewczyna, która marzy o zostaniu wojownikiem i pajęczyca, która plecie dla niej zbroję. W zamian dziewczyna ma ją uwolnić z zaklęcia, ale oczywiście tego nie robi, bo dobrze wie, czym to się może skończyć. Przez wiele lat dziewczyna wojowniczka wyklęta przez swój ród i pajęczycę, przemierza świat uwalniając go od dziwnych i niebezpiecznych stworzeń. Broni ludzkości, choć ludzkość za nią nie przepada. Otacza ją klątwa, a nikt tego nie lubi. Ostatecznie dziewczyna spotyka pajęczycę w utkanej przez nią dolinie. Początek staje się końcem tej historii. Albo odwrotnie. Zależy, co będzie dalej.
Kiedy otworzyłam oczy poczułam, że z boku płynie mi krew. Barwiła wszystko na czerwono. Choć szybko wsiąkała w śnieg, ciągle wypływała. Bolało. Niedaleko leżało kudłate cielsko o ośmiu oczach. Dogorywało. Z rozciągniętych warg skapywała czarna maź, oczy pokryte były błoną. Chyba ją dźgnęłam ostatecznie. Choć sama też nie mogłam się ruszyć. Leżałam na ziemi i czułam, że uchodzi ze mnie życie. Ulatuje w górę. Dokładnie odwrotnie do opadającego śniegu.
W Dolinach Jugru wielki, biały niedźwiedź oblizywał starannie łapę. Była cała zakrwawiona. Smakowała zemstą. Niedźwiedź był naprawdę zadowolony. Nie tylko wybił wreszcie całe, znienawidzone plemię po tej, która go okłamała, ale wreszcie pozbył się pchły i pająka, które od kilku miesięcy mieszkały w jego futrze, drażniąc skórę, szczególnie w nocy. Wstał, otrząsnął futro i powolnym krokiem ruszył w stronę gór. Po chwili stał się białą kropką na tle białego śniegu. I zniknął.