Znów mam taki czas, kiedy w dużej ilości produkuję początki tekstów. Zaczynam o czymś opowiadać, czasem jedno, dwa zdania, czasem kilka akapitów i nagle przestaję czuć temat. Zatykam się i rezygnuję z tekstu. Odkładam na kiedy indziej. Zaczynam nowy i znów, to samo. Rzucona zajawka, porzucona w pół zdania. Już tu się zaczynała uśmiechać zębiskami słów, a teraz wyłączona, układa usta w podkówkę w zakładce „szkice”.
Dużo we mnie myśli i historii, a ja szukam tej, która mi teraz, w danej chwili jest bliska. Często w ciągu dnia przychodzi mi coś do głowy i myślę, że to fajny temat na wpis. Dzieje się to, na przykład, pomiędzy myciem naczyń, gotowaniem obiadu, układaniem puzzli na podłodze kuchni i łapaniem dziecka spadającego z taboretu. Odnotowuję więc pospiesznie w głowie, że to świetny pomysł i planuję wrócić do niego wieczorem, bo w tym momencie nie mam już gdzie go upchnąć. Mimo wszystko wolę go wypuścić z myśli, niż syna z rąk.
Wieczorem jednak okazuje się, że ten pomysł inaczej wygląda. Po ciemku ma inną barwę i konsystencję niż przy świetle dnia. Zaczynam pisać początek, ale on jest taki dzienny, że po prostu nie czuję go. Myślę sobie: to naprawdę moja historia? W tym ciemnym, nocnym świecie, można mieć takie historie? Ale jak je opowiedzieć, kiedy teraz w duszy gra mrok, a oczy stają się bardziej kocie, z pionową kreską źrenicy, by lepiej widzieć ekran?
Tak to już jakoś jest, że w mroku mojej sypialni kryją się okruchy baśni, płatki obecnych i minionych snów opadłe z naszych głów zaraz po wstaniu z łóżka i mroczne chochliki myśli, biorące swój początek z lęków, strachów i ciekawości. W końcu zawsze trzeba otworzyć zakazaną komnatę, zajrzeć do tej szuflady, do której właśnie zaglądać nie wolno, czy wejść do ponurej i strasznej dziury odkrytej przez przypadek w pokoju przy zrywaniu tapety.
Bywa i tak, że po drugiej stronie dziury czeka na mnie słoneczna łąka. Ale bywa i zgoła inaczej. Nigdy nie wiem, co znajdę na końcu korytarza mroku i dopóki tego nie sprawdzę, dzieje się tam wszystko, co przyjdzie mi do głowy. Równocześnie. Jak w fizyce kwantowej.