Metro

przez | 12 stycznia 2021

Jeździłam kiedyś na Metro. Taki musical. To było w czasach, kiedy jeszcze w życiu nie jechałam żadnym metrem. W Warszawie trwała budowa, wiertnice tunelowe ryły ziemię pod moimi stopami, a ja na Metro jeździłam autobusem 505, a czasem 504. Dojazd z Ursynowa zajmował mi godzinę, bo… no właśnie, jeszcze nie było metra.

To były takie moje pierwsze wyprawy do Centrum. Wcześniej świat kończył się na bazarku na Wałbrzyskiej. Teraz nagle odkryłam, że istnieje życie poza granicą bezpiecznego dzieciństwa i rewiru wyznaczonego przez wyjeżdzone trasy rowerowe. W tym nowym, wielkim świecie tętniło miasto pełne ludzi, neonów, samochodów, tramwajów i przejść podziemnych, które długo jeszcze wyprowadzały mnie nie tam, gdzie chciałam.

Na pierwsze przedstawienie pojechałam z klasą. Wiecie, takie wyjście do teatru ze szkoły. Trochę nuda, a trochę atrakcja. Nuda, bo teatr. Atrakcja, bo inaczej niż zwykle, a jednak w szkole.

Chyba się wystroiłam. Mam takie zdjęcie gdzieś, w zgubionej u rodziców szufladzie. Stoję przed lustrem w sypialni rodziców. Beżowa marynarka, skórzana spódnica, biała bluzka. Na głowie gruba zamszowa opaska. Broszka pożyczona od mamy. Piętnastolatka. Z błyskiem ekscytacji w oku. Taka dorosła.

Pamiętam, że w Centrum czułam się zagubiona. W tamtym czasie pod Pałacem Kultury był bazarek, przez który trzeba było się przebić, by wejść do teatru. Dużo ludzi, ciasno, z zapachem frytek, fajek i futer w powietrzu. Czułam się w tym wszystkim mała, jakaś taka prowincjonalna, z innej planety.

Kiedy wracaliśmy myślałam tylko o tym, że teraz będę musiała się nie bać. Ani tej długiej drogi, ani tego bazarku, ani wielkości centrum. Bo muszę tu przyjechać znów. Po prostu muszę.

Teatr Dramatyczny zrobił na mnie wrażenie. Ogromna sala z fascynującym, szklanym żyrandolem. Długo przyglądałam się zwisającym z sufitu kryształom i błyskom. Rzędy czerwonych, miękkich foteli. Czerwone dywany i białe drzwi. Stłumione głosy, szepty, trzask krzeseł. I orkiestra. W dole, pomiędzy sceną, a pierwszym rzędem stali muzycy. Skupieni i gotowi. To wszystko było zachwycające. Porażające ogromem, przepychem i obietnicą. Magią.

Potem zgasły światła i rozbrzmiały pierwsze dźwięki Uwertury. Zaczęło się coś, co wciągnęło mnie nie tylko na 2 godziny. Raczej na jakieś 2 lata. I to totalnie. Z dawnych obliczeń pamiętam, że widziałam Metro, w całości lub w jakiejś części, ponad 300 razy. Czyste szaleństwo. Ale tak, tamtego wieczoru w ósmej klasie straciłam głowę i serce w teatrze. To całkiem dramatyczne. Więc pasuje.

Kiedy czasem puszczam sobie Uwerturę mam te same ciary, co wtedy. Choć może trochę inne. Wtedy porywały mnie marzenia. Teraz to raczej kwestia przeszłości. Wspomnień. Jedne i drugie przekręcają coś w środku. Porywają. Przenoszą w czasie i przestrzeni. Jak latające dywany.

Marzyłam o śpiewie i sławie. O przyjaźni i tańcu. O teatrze. Miłości. Spełnianiu marzeń. Wszystko to znalazłam wypowiedziane, wytańczone i wyśpiewane na czarnych deskach Dramatycznego. Czułam, że chcę być częścią tej historii. Że chcę przeżywać ją znów i znów. A potem jeszcze.

W dzieciństwie uwielbiałam słuchać bajek na płytach winylowych. Kiedyś zachorowałam i leżałam w łóżku z temperaturą. Dostałam akurat muzycznego „Piotrusia Pana”. Zachwycił mnie, więc wołałam mamę, gdy tylko płyta się kończyła, by przełożyła ją na drugą stronę. Słuchałam jej tak przez tydzień. Potem już znałam na pamięć. Tak samo chciałam z Metrem. Nauczyć się. Śpiewać. Marzyć. W kółko.

Zaczęłam przyjeżdżać do Centrum. Sama. Przebijać się przez bazarek. Tułać po ogromnym holu Dramatycznego. Wpatrywać w plakaty i ulotki. Odkrywać tylne wejścia. Zdobywać kasę na wejściówki. Zatapiać się w muzyce. Tekście. Czytać o aktorach. Takich młodych ludziach pozbieranych z całej Polski do tego przedstawienia. Nie znanych. Zdolnych. Wspaniałych.

Podziwiałam ich i zazdrościłam. Ich historie były moim marzeniem, o którym opowiadali w przedstawieniu. Zakochiwałam się kolejno w kolejnych. Ale najbardziej kochałam Edytę, a zaraz potem Roberta.

No nic na to nie poradzę, że i Edyta i Robert są teraz tacy, jacy są. Już ich nie kocham. Kocham wspomnienie o nich, tamtych młodych, nie znanych, innych. Pisałam dla nich wiersze. Zbierałam autografy. Robiłam sobie zdjęcia. Je także mam gdzieś u rodziców w zaginionej szufladzie ze zdjęciami. Uśmiecham się na nich w wyciągniętym czarnym swetrze. Rumiana. Z błyskiem w oku. Piętnastolatka. Nagle jeszcze bardziej dorosła.

W tamtych czasach nazywano mnie Ksantypą. Przezwisko sarkastycznie nadane mi przez mamę, idealnie pasowało do teatralnej ścieżki, na którą właśnie wkraczałam.

Kto mnie w tamtych czasach znał, ten wie, jak się zmetrologizowałam. Miałam koszulkę i znaczek z logo Metra, które nosiłam na okrągło. Zbierałam bilety, sztuczne pieniądze rzucane ze sceny, wycinki z gazet. Słuchałam kaset z piosenkami. Czytałam wiersze Roberta. Śpiewałam „Szybę” i „Kopciuszka”. Pisałam o Metrze i rysowałam Metro. Byłam fanką. Taką pełną gębą.

Być może ta fascynacja trwałaby krótko, gdyby nie ludzie tacy jak ja. Było nas dużo. Naprawdę. Spotykaliśmy się w holu teatru. Na schodach Pałacu. Pod kasą, w oczekiwaniu na wejściówki. Pod tylnym wejściem, dybiąc na aktorów, by prosić ich o wpuszczenie. Nasze serca biły w podobnym rytmie. Nasze marzenia były sobie bliskie. Nasza miłość była wielka. Młodzieńcza. Pełna wiary. Że może, że kiedyś, że i ja.

Na początku rozmawialiśmy o Metrze. O aktorach. Piosenkach i tańcu. O tym, co w gazetach. O tym, co powiedzieli. W co się ubrali. Jak spojrzeli. Potem o tym, jak się dostać na dzisiejszy spektakl. Może na dwa. Albo jutro. A jeszcze później, zaczynaliśmy się poznawać. Bywać u siebie. Chodzić na inne przedstawienia w innych teatrach. Albo do kina. Albo na wspólne wagary. Nie wiem kiedy, ale chyba dość szybko ludzie z Metra wypełnili moje życie przyjaźnią, wspólnym czasem. Bliskością.

To byli ludzie z całej Polski. Z niektórymi długo utrzymywałam kontakt listowny. Pisaliśmy do siebie najpierw o Metrze, a potem tak po prostu, o sobie. Mam całe pliki listów. W pudełku na szafie. Takim od Metra.

Z niektórymi ludźmi do dziś się plączą moje ścieżki. Mniej lub bardziej. Zawsze jednak znamy te nasze muzyczne, pełne marzeń wnętrza, które nawet teraz, po tylu latach biją w tym samym rytmie. Jest jakiś magiczny kamyk, który można znaleźć w naszym środku. Coś, co zjednoczyło nas wtedy i jednoczy teraz, niezależnie od ścieżek życia. Bardzo różnych i czasem zaskakujących. A czasem bardzo zwykłych.

No i Pałac Kultury. Spędzałam w nim wiele czasu. Znałam jego schodki, wnęki i murki. Wnętrze. Miejsca, w których można się ukryć pomiędzy przedstawieniami. Tylne przejścia przez garderoby. Toalety. Zakątki i boczne klatki. Podłogę parteru. Te czerwone przejścia z perspektywy których oglądałam kolejne przedstawienia. Wśród innych recytujących. Śpiewających. Wyłapujących potknięcia i lapsusy językowe danego przedstawienia. Tak naprawdę w tamtych czasach ten kawałek świata należał do nas. Pozostali widzowie zdawali nam się gośćmi, którzy wpadli na chwilę. Zaraz wyjdą, a wtedy naprawdę rozpocznie się coś wielkiego. Fajerwerki naszych marzeń. Łzy wzruszenia w oczach. Oklaski. Okrzyki. Uniesienie. Bez końca. Codziennie. I dziś i jutro. I jeszcze.

2 komentarze do „Metro

  1. Karolka

    Właśnie poczułam zapach tych bazarkowych futer, a czekając co dalej przeczytam uslyszałam pierwsze dźwięki Uwertury.
    Hmmm. Czasem też sobie o tym wszystkim myślę, jak było pięknie. I choć ” dorosłość” troszkę pozbawiła nas tej piękności, to najlepsze w tym wszystkim jest to, że tak sobie myśleć można bez końca. Snuć 😄 książkę, księgę, cała serie ksiąg bez końca. Takie to były piękne czasy. Bo choć od “Metra”się zaczelo, to nie o samo” Metro” chodziło…

    Odpowiedz
    1. Snuje mi się Autor wpisu

      No właśnie. Tyle się wtedy działo. To jak niemal całe osobne życie obok życia. Trudno to opisać, oddać w tekście. Te marzenia i wydarzenia. Ich intensywność. Przeżywanie całym sobą.
      Lubię sobie myśleć, że to dało piękny rys naszej dorosłości. Że dzięki temu mamy nie tylko te wspomnienia, ale też ślad gwiazd na duszy. W końcu przez chwilę sięgałyśmy głęboko i prawdziwie w marzenia. I do tego bardzo razem.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *