Lot na Księżyc

przez | 30 grudnia 2020

Lot na Księżyc jest jak zawsze długi i nużący. Tym razem lecimy we trójkę. Ja, Wargas i Kokotka. Wargas ma 35 lat i przypomina znużonego światem doga. Kokotka ma zajęczą wargę, ale poza tym jest prześliczna, wiotka i rumiana. Obecnie śpią. Ja niestety nie mogę. Sterowanie statkiem wymaga odrobiny przytomności. Z grawitacją nie ma żartów.

Po co ten lot? Nie, nie jesteśmy bandą dzieciaków z kasą i nie latamy dla przyjemności tudzież rozrywki. Z tego, co mówił Major, a jak na wojskowego przystało mówił dość niezrozumiale, kumam, że to lot ku zbawieniu świata.

…Praludzkość leży w Waszych dłoniach i na Waszych barkach. Ważnym jest, byście nigdy nie zapomnieli o tym, jakże oczywistym fakcie i obowiązku. To nie misja z wizją, ale misja dająca poczucie wagi i rozwagi na przyszłość….

Na Ziemi zrobiło się źle. Jednak bomba atomowa nie była dobrym pomysłem, o czym wszyscy wiedzieliśmy już wcześniej. Ale ostatnio została użyta i w tym jest ból. Nie przetrwało nas wiele, a w najbliższym czasie może nie ostać się nikt. Wiele zależy od naszej misji.

Jako ładunek wieziemy 3867 butelek, w które musimy złapać księżycowy pył. Wybitny uczony mgr. Henryk Recepta obliczył, że właśnie tyle księżycowego pyłu jest w stanie obudzić Ziemię z powrotem do życia. Odbył się konkurs na zespół wylotowy, nagrodą była pomarańcza, o której możemy obecnie jedynie śnić. No i wygraliśmy akurat my. Chociaż podejrzewam, że Wargas po prostu ma układy w rządzie.

W sumie szkoda, że Chiny przestały istnieć, lubiłem Chinki.

Mam cichą nadzieję, że ten dzieciak wie jak prowadzić rakietę. Na imię mu Zgryz, co jakoś tak napawa odrobiną niepewności. Z drugiej strony konkurs I-wszej Pomarańczy wygrał. Co oznacza, że rząd mu zaufał, czemu ja nie mogę? Może dlatego, że jestem naprawdę w tej rakiecie i w środku kosmosu. A Wargas? Wargas chrapie i wszystko ma gdzieś, wiem, że robi to dla sławy i kasy, on nie wierzy w ludzkość.

Ten lot nie był zwykłym lotem. Był nie tylko oczekiwany, ale i wytęskniony. Nasza Trójka, bo tak ich nazywaliśmy, miała zbawić świat od śmierdzącego pyłu po Atomówce. Pal licho, że ów pył zatyka pory w skórze i oślepia. Najgorsze, że ciężko nim oddychać.

Postawiliśmy ostatnią kartę na pył księżycowy.

… To misja z przyszłością, jeśli wrócicie z upragnionym przez społeczeństwo ładunkiem, nie tylko uratujecie ludzkość, ale i następne pokolenia. Dzieci waszych dzieci będą pisać o Was legendy i poematy. Świat zaciąga u was i w waszej misji ogromną pożyczkę…

Nie martwię się o sam lot, lata praktyki uczą. Czuję maszynę i wiem, jak ją prowadzić. Obawiam się jedynie, że na Księżycu nie będziemy mile widziani. Od tego jest Wargas, on potrafi zabijać, ja niekoniecznie. Choć gdybym nie miał wyjścia? Właśnie dlatego nie lubię lotów na Księżyc, za dużo czasu na myślenie.

Nie wiem, czy już mówiłem, ale Wargas ma kaprawe oczka, co daje nadzieję na romans z Kokotką. Czy jakakolwiek kobieta lubi kaprawe oczka?

Lądowanie odbyło się sprawnie i szybko. Muszę przyznać, że niezależnie od imienia, Zgryz potrafi prowadzić rakiety jak trzeba. W ogóle jest całkiem przystojny, choć obie ręce ma lewe. Podobno źle mu przyszyli w szpitalu po Wybuchu. Bywały gorsze pomyłki. Sama znam dziewczynę z językiem krowy.

No i od razu niespodzianka na wejście. Trzech Pramputów rzuciło się na nas, ledwo postawiliśmy stopę na Księżycu. Przyznam, że nie mam pojęcia kiedy i jak Wargas ich załatwił. Zdawało się, że jest w trzech miejscach na raz. Zatrzepotał płaszczem, okręcił się na pięcie i wszyscy leżeli na ziemi z poderżniętymi gardłami. Pewnie moje akcje u Kokotki spadły.

No to do roboty, pył księżycowy wala się nam pod stopami, upragniony przez ziemian, wyczekany przez rząd. Fakt, że dawno tak swobodnie nie oddychałem. Łapiemy się za nasze 3876 butelek i łopatki. Wargas stoi na czatach i rozgląda się nerwowo. Gdyby mógł, niuchałby jak pies.

Cios spada nagle i nieoczekiwanie. Krawędź łopatki kaleczy mi podbródek. Odwracam się zdumiony. Wargas leży na ziemi z rozpłatanym płatem skroniowym. Obawiam się, że nie tylko nie żyje, ale raczej mnie nie obroni. A przede mną zdrajczyni podła, Kokotka uśmiecha się lubieżnie. Z łopatką uniesioną do ciosu wygląda jak prawdziwa córka ery atomowej, wykańczająca na śmierć.

Czemu to robię? Po prostu dostałam lepszą stawkę. Są tacy, którzy woleliby wykończyć Ziemian. Podobno przysłużyli się wybuchowi Atomówki siejąc intrygi i zarazy. Mnie to w sumie nie interesuje. Dodam, że Wargas to mięczak, załatwiłam go jednym celnym pchnięciem. Zgryz to pikuś, z tymi oczami jak spodki przypomina trochę orbitę okołoziemską. Załatwię go na luzie.

Robię fikołka i znajduję się za plecami Kokotki. Wszystko przypomina film sprzed ery Atomówki i przyznam szczerze, że naśladuję aktora Tihunja Quazonga naprawdę nieźle. Walę ją w tę prześliczną łepetynkę butelką i czuję się jak prawdziwy bohater.

Ale Kokotka nie pada, a tak przecież było w piątej części „Tygrysa wśród pawi”. Obawiam się, że ma kawałek blachy samolotu zamiast czaszki. Po Wybuchu naprawdę łatano nas jak i czym popadło. No i właśnie teraz za to płacimy.

…Ludzkość musi przetrwać dla przyszłości i poematów. W ludzkości jest wiara i nadzieja. W tej, jakże istotnej chwili, pokładamy tę wiarę w was. Jesteście naszymi bohaterami, wasza misja jest ostatecznym ratunkiem… 

Miga jakiś cień i Kokotka pada, widzę jej zajęczą wargę rozciągniętą w wyrazie zdziwienia, opadającą bezgłośnie na księżycową ziemię. Przede mną stoi Pramput, trochę się boję, ale na wszelki wypadek mówię Hello. Wierzę, że choć trochę zna podstawy angielskiego.

To nie była zwykła misja, to był ostateczny ratunek. Jeśli nie wrócą, polegnie świat. Och, Zgryz, czemu akurat ty? Drżę z niepokoju i modlę się.

Pramput ma na imię Sybilla i w zasadzie jest całkiem niezła. Pomijając tę kędzierzawą czuprynkę na całym ciele, ale Prampuci tak mają i już. Wyjaśniam jej cel mojej misji (nie zna angielskiego, ale o dziwo nadrzeczno- wiślański, uczy się go z zamiłowania) i jest chętna do pomocy. Księżycowy pył na Księżycu jest zbyteczny i pod dostatkiem, więc nie widzi żadnych przeszkód przed załadowaniem 3867 butelek tym niezbędnym dla Ziemian specyfikiem.

To pakowanie jest równie nudne jak lot na Księżyc. Więc trochę myślę. W sumie sporo się dzisiaj wydarzyło. Zabito Wargasa, nie że po nim płaczę, ale jednak był chrapiącym towarzyszem podróży. I zginął, nie wiadomo po co. Tych trzech Pramputów, których zabił było utrapieniem i Sybilla goniła za nimi, by uczynić to, w czym Wargas ją wyręczył. Więc chyba w sumie był dobrym bohaterem. Obiecuję sobie po powrocie, uczynić wszystko, by miał pomnik, należy mu się.

Co innego Kokota. Niechaj jej imię będzie na wieki przeklęte, tak sobie myślę. Zdrajczyni jadowita. Bez skrupułów i ideałów. W zasadzie mógłbym nazwać ją dziwką, bo kimże innym była?

Wszystkie butelki zapakowane, cudownie. Mogę wracać. Pytam się Sybilli, czy ma coś do roboty na Księżycu, czy też wolałaby poznawać nadrzeczno- wiślański w realu. Czy to nie cudowne, że mówi tak?

Start jest szybki i wartki. Włączam autopilota i po raz pierwszy lot powrotny jest tak piękny jak wiosenny poranek. Czuję, że świat będzie istniał nadal i zasilimy jego szeregi małymi, uroczymi prampoludzikami.

…Nie ma żartów, jeśli chodzi o przyszłość ludzkości. Czujemy jej ciężar na barkach, każdego dnia, mało tego, każdej godziny i sekundy…  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *