Migawki z lata

przez | 17 grudnia 2020

Lubię myśleć o lecie. Wyobrażać sobie jego dźwięki, kolory, zapachy. Dotyk ciepłego wiatru na odkrytych ramionach. Jaskrawe światło poranka na parapecie. Brzęczące owady.

Kiedy myślę o lecie, pojawiają mi się przed oczami obrazy. Gołe stopy na ręczniku. Chlupot wody. Stanik kąpielowy w zielone wzorki. Jasny piasek przyklejony do brązowego ciała. Pachnie wodą, trawą, kremem do opalania. Jest leniwie i sennie. Gorąco. I sucho. Kiedy oddycham, czuję ciepłe powietrze, które wpada mi do płuc i je wypełnia. Ciepło przenika od środka i z zewnątrz, bierze we władanie. Słyszę pokrzykiwanie dzieci, wytłumione przez wodę, wiatr i rozedrgane powietrze. Jem czereśnie. Czerwony sok spływa na wargi jak błyszczyk. Jest mi słodko. Czereśniowo.

Klik, inny obrazek. Zieleń w parku. Na trawie gołe stopy. Duże i całkiem malutkie. Półnagie dzieci z wiaderkiem i łopatką zmierzające w stronę piaskownicy. W siatkowej torbie przy wózku podrygują na kamykach czapka z daszkiem i kapelusz, które chciałam założyć dzieciom na głowy, ale mi nie wyszło. Niosę koparkę i butelkę z zimną wodą. Pachnie kwiatami i kawą serwowaną z przyjezdnej przyczepy rowerowej. Szeleszczą liście od zieloności. Szemrzą wodą fontanny. Babki z piasku milczą. Taka już ich natura.

Klik, szumiące w oddali morze. Biały stolik w kawiarni z lodami. Mocny wiatr i mocne słońce na ciele. Chłód loda na języku. Smak porzeczki i śmietanki rozlane w ustach. Biała plamka lodów na białym blacie stolika. Osa zanurza w niej swoje łapki, drga żółto czarny odwłok. Pachnie małą nadmorską miejscowością. Rybą, frytkami i morzem. Wiatr ma w sobie sól. Jesteśmy zasoleni i opiaszczeni. Muszelki i drobiny piasku nosimy w kieszeniach i zawinięciach nogawek, jak nasze myśli. Lub spostrzeżenia. Przesypujemy je czasem między palcami, wyławiając pojedyncze sytuacje i zdjęcia. Niektórym przyglądamy się dłużej. Inne wyrzucamy do kosza, choć to nie takie proste. Jeszcze inne wieszamy na sznurku, żeby wyschły.

Klik, droga przez las, pod górę. Pachnie igliwiem. Zbaczamy z drogi i depczemy po dywanie z mchu, gałęzi i szyszek. Zbieramy jagody. Od razu do buzi, nie wzięliśmy kubków. Przyglądam się mrówkom, wędrują niezłomnie z kawałkiem kory. Słyszę stukanie i skrzypienie drzew. Ptaki. Owady. Ciszę. Przez sosny przeciska się słońce. Wpada na polanę, odbija się w powierzchniach liści, błyszczy na koniuszkach trawy. Ożywia światłem mrowisko. Odpędza komary. Wędruję dalej. Podpieram się patykiem. Uderzam nim w ziemię przy każdym kroku. Wybijam rytm lasu, lata i radości z drogi. Pogwizduję.

Wracam z letnich obrazów z tęsknotą, rozmarzeniem i ciepłem. Odnajduję w ciemności znajome kształty pokoju. Dwa śpiące, małe ciałka poruszane miarowym rytmem oddechów. Zanim zasnę, wrócę do lata. Zaciągnę się zapachami przywołanymi w pamięci. Zasnę z ciepłem słońca na twarzy, tym którym słońce mnie gładzi o poranku. Z szumem wiatru w koronach drzew i barwą motylich skrzydeł. Zasnę skąpana w lecie. Zanurzona. Rano przetrę oczy z piasku i ruszę w zimę. Z muszelką ukrytą w kieszeni. Pestką czereśni pod językiem. Broszką nadziei przyczepioną do serca na agrafkę. Z oczekiwaniem. Bo każda zima się w końcu kończy, a każde lato prędzej czy później nadchodzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *