Osa

przez | 30 listopada 2020

Dziś opowiem Wam o moim strachu. Najczęściej pojawia się nocami i staje się sennym koszmarem. Tak naprawdę, to strach o życie. Choć przejawia się jako strach przed osą. Ma swój początek. Narodził się dwanaście lat temu. Trochę z czasem zelżał, trochę się oswoił. Ale żyje nadal i ma się dobrze. A zaczął się od słońca, które wreszcie wyszło.

Po dwóch dniach nieustającego deszczu, nastaje piękny, prawdziwie piękny poranek. Budzę się wcześnie. Jestem niesamowicie szczęśliwa, bo wreszcie widzę słońce. Słońce, mimo wczesnej pory, żarzy na maxa. Idealnie. Ubieram się w kostium, biorę książkę, plastikowe krzesło i siadam nad stawem. Jest najpiękniej w całym wszechświecie. Jestem nie tylko zrelaksowana, jestem pełna życia i świata. Przeszczęśliwa. Jedyne, co mimo wszystko, zawadza, to osy. Nie tylko brzęczą, ale jest ich mnóstwo. Wkradają się w moje rozanielenie, wbrzęczają w mój błogi nastrój. Zapalam papierosa, mając cichą nadzieję, że umkną, przed smrodem tytoniu. Nie umykają. Mimo to, cieszę się słońcem, życiem i zapalonym papierosem. Pochylam się, by go zgasić. Z błogością opadam z powrotem na oparcie fotela. I czuję ten charakterystyczny ból ukłucia osy w plecy. Dociera do mnie powoli, mam wrażenie, że niepewnie czuję się już w tym świecie. Mam wrażenie, że puchną mi powieki i twarz, co zrzucam na efekt tak mocnego słońca. Nadal siedzę, bardzo prawdopodobne, że z martwą osą przyklejoną do pleców. Przechodzi obok mnie człowiek, zagaduję do niego, mając cichą nadzieję, że jeśli ze mną jest coś nie tak (w co sama nie chcę uwierzyć, choć czuję), to da mi znać. Nie daje. Rozmawiamy o pogodzie, czy to nie budujące? Idę do kucharek, z dzieciństwa pamiętam, że przyłożenie cebuli pomaga. Proszę o cebulę, wciąż licząc na czyjąś spostrzegawczość w kwestii mojego stanu, na jaki się nie godzę. Nie zauważają nic, choć ja sama, czuję coraz większe drżenie wszystkiego od środka. Mimo to przykładam cebulę do miejsca, gdzie ukąsiła mnie ta suka osa i coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że to nie pomoże. Czuję, że nie jest dobrze. Naprawdę źle. Zdobywam się jeszcze na wdrapanie do pokoju na pierwszym piętrze i oznajmienie głosem wciąż pełnym zabawy i wigoru: Ukąsiła mnie osa. Chyba jest źle. Te kilka słów działa jak zaklęcie. W tym momencie już nie czuję, jest naprawdę źle. Pali mnie wszystko. Wchodzę pod prysznic i leję zimną wodę i czuję, że wciąż za ciepła. Zaczynam obojętnieć. Każą mi zejść do samochodu i wiem, że to dobre, więc schodzę. Jedziemy. Szczękam zębami i płonę zarazem, nie bardzo mogę oddychać. Biorą mnie pod ręce i wloką, choć próbuję poruszać nogami, do przychodni. Leżę i pojawia się nadzieja. Minimum trzech lekarzy i dwie pielęgniarki, zdaje się, że cały personel przychodni pobieżył mi na ratunek. W zasadzie mi to obojętnieje. Wszędzie wbijają mi igły, choć tego nienawidzę. Po raz pierwszy w życiu strzykawki mnie nie przerażają. Nie przeraża mnie nic. Ale spytana o pesel podaję z głowy prawidłowy. Co stwierdzam o wiele później. Tymczasem zastrzegam, że za podany pesel głową nie ręczę. Nawet pupą i ręką, bo w każdą z nich wbito mi kolejno igły z czymkolwiek. Pojawia się lekarka z karetki, którą wezwano i najzwyczajniej w świecie robi mi w rękę kolejny zastrzyk, tym razem  z adrenaliną. Czuję, że powracam do świata, choć jeszcze nie do końca odnaleziona. Jadę na noszach do karetki, cała wieś mnie ogląda, jak cyrk bądź wędrowny teatrzyk. Chyba przeżyłam. Chyba jestem znów. 

Od tamtrj pory, w nocy, przylatuje do mnie osa. Z upływem czasu coraz rzadziej. Ale bywa. Bzyczy. Wystawia na próbę. Straszy. Śni mi się.

Leżałam na trawie, w słońcu, leżałam na brzuchu. Wokół mnie byli znajomi. Tacy znajomi ze snów. Wiedziałam, że już ich kiedyś spotkałam, może nie raz, ale nie na jawie. Oni też leżeli, jak ja, na brzuchach, tworzyliśmy krąg. Naszych głów, a potem nóg. Przymknęłam powieki na chwilę, rozleniwiona. Otwierając poczułam, że siada na nich ona. Suka osa. Usiadła i słyszałam/wiedziałam, że wszyscy oni mi mówią, że po prostu mam się nie poruszać. Nie poruszałam się. Wbijałam palce w ziemię tak powoli, by nie poruszyć czymkolwiek. W tym czasie osa weszła połową ciała w me oko, oparła się o źrenicę, a ja siłą woli nie mrugnęłam. Widziałam w totalnym zbliżeniu jej ruchy łapek, widziałam jej odwłok, opancerzony, żółto-czarny, widziałam jej oko. I wciąż nie mrugałam. I to właśnie było najgorsze, że nie mogę mrugnąć. Że jeśli ukąsi mnie w oko, to umrę, a któż chciałby umrzeć przez osę? Wpatrywałam się w trawę, a mimo to widziałam jej meszek na łapakach, jej dwa zęby, którymi zabija. Nie poruszyłam się. Trwało to godzinami. A ja nie mrugałam. W końcu odfrunęła. Zamknęłam oczy.

Kiedy je otworzyłam ona przysiadła na mnie znowu. Tym razem pod nosem. Leżałam w tej samej pozycji i z tymi samymi znajomymi nie z jawy. Tym razem jej nie widziałam i to może było o wiele gorsze. Czułam jej kosmate łapki, czułam, jak wchodzi mi do nozdrzy. To mnie przerażało. Ale nie mogłam się poruszyć. Wbijałam palce w ziemię, zaciskałam je na grudce trawy, powoli. Miałam wrażenie, że czeka na mój ruch. Że bawi się moim strachem. Kręci nad moją wargą, jakby czekała na słowo. Zwyciężyłam. Nie powiedziałam nic. Chyba odleciała. Albo i nie. Trwało to strasznie długo. Zastygła, zrozumiałam: że zawsze powróci.

Przed snem powiem: wolę smoki i inne potwory.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *