Jezioro o poranku

przez | 15 listopada 2020

Jezioro pachniało mulistym dnem. Marszczyło się, falowało. Z różnych miejsc słychoć było chlupot wody, gdy obijała się o brzeg lub drewniane nogi pomostu. Szumiały trzciny. Jakiś ptak pokrzykiwał w ich prostych łodygach. Był ruch. Był dźwięk. Mimo to, było cicho i spokojnie.

Stałam na pomoście. Słońce już wstało, chwilę temu. Przeglądało się w tafli jeziora z zapuchniętymi od snu oczami. Przecierało twarz gąbką chmur ocieniając wszystko, co pod nim. W tych momentach wiał mocniejszy wiatr, a świat kołysał się wraz z jeziorem, jak jedna wielka łajba. Za plecami miałam las. Nad sobą niebo. W sercu coś się rwało. Do biegu.

Wpatrywałam się w wodę. Miała ciemny, głębokozielony kolor. Bliżej brzegu była złota. Bawiła się słońcem łapiąc jego światło w pojedyncze marszczenia. Lekko się pieniła. Szczególnie tu, w pobliżu pomostu.

Kiedy nadchodziło mocniejsze huśtnięcie, woda zasysała się przy balach pomostu i z głośnym kląśnięciem wypuszczała siebie z powrotem na powierzchnię. Wyglądała jak ogromne falujące cielsko, które zasysa się w piaszczystej wannie.

Pod powierzchnią widać było glony. Falowały zgodnie z kołyśnięciami jeziora. Wyglądały przyjemnie. Włochate i miękkie. Tej włochatej miękkości nadawała im woda. Po wyciągnięciu rozczarowywały. Ich łodygi i liście miały w sobie butelkową zieleń moczonych długo w wodzie roślin. Nic nadzwyczajnego.

W wodzie wodorosty ocierały się o nogi pływających, sprawiając nieprzyjemne wrażenie łapania i oplątywania. Trudno było pozbyć się wyobrażeń topielic, które żyją w jeziorze i czychają na nieuważnych pływaków. Wyciągały swe palczaste dłonie, by pochwycić w nie na zawsze. Uwodnić.

Niektórzy uważają, że topielic nie ma. Być może mają rację. Ja swoje wiem. Widziałam, co potrafi wyłonić się z jeziora nocą. Co bulgocze pod powierzchnią. Gdzie wędruje i za czym błądzi. Choć może mi się śniło. Lub wymyśliłam sobie. Mam taką bujną wypbraźnię.

W końcu słońce wzeszło na dobre. Zrobiło się jasno i ciepło. Za ciepło. Poczułam, że skóra zaczyna mnie palić. Wiedziałam, że muszę wracać do lasu. Do bezpiecznego schronienia. Odpocząć. Przeczekać jasność dnia i wyruszyć znów, kiedy nastanie noc.

Kiedy odwróciłam się w stronę lasu, jezioro kląsknęło wodą na pożegnanie, jakby posłało mi całusa. Rzuciłam mu pożegnalne spojrzenie i pobiegłam w gęstwinę. Gałęzie przeczesały mi futro. Od uszu po sam czubek ogona. Zapadłam w las.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *