Dzisiejszy dzień był jednym z tych dni, kiedy wszystko układa się jak należy, a poszczególne puzzelki wydarzeń pasują do siebie tworząc wzór dnia we wszystkich jego płaszczyznach, sytuacjach i barwach. W takie dni nie dzieje się nic niezwykłego, to raczej codzienne sprawy nabierają specyficznego blasku. Stają się gładkie i przyjemne w dotyku. Chce się je głaskać i zatrzymywać na dłużej, więc cyka się mnóstwo zdjęć lub zapamiętuje obrazy. Zawsze mam nadzieję, że uchwycę te momenty i zapiszę pod powiekami jak powidoki. Są w nich słowa, twarze, zapachy i dźwięki. Muzyka chwili.
W takie dni wyjątkowo dużo przytulam się do moich dzieci. Kradnę im całusy. Dużo trzymam za ręce. Czerpię bliskość, ciepło i miłość. Nasycam się nimi. Chłonę.
W takie dni zdarzenia płyną swoim rytmem, ale czuję, że to dobry rytm. Nawet jeśli coś zadzieje się inaczej, wpada na nową ścieżkę płynnie, bez większych zawirowań i przeszkód. Czasem okazuje się, że tak jest nawet lepiej. Jakby dzień dopasowywał zdarzenia korzystniej i pewniej, niż moja głowa i kalendarz. W takie dni łatwo poddaję się zmianom, co w moim przypadku zazwyczaj jest wyzwaniem. Pozwalam dniu kierować mną i jest mi z tym dobrze. Zrzucam z siebie chęć kontroli i panowania nad czasem. Otrząsam się z dyrygowania kolejnością zdarzeń jak pies, który wybiegł ze stawu. I cieszę się w ten pieski sposób, całą sobą, od ogona po koniec uszu.
Ten dzień miał w sobie powolne wędrówki, szybkie marsze, przestoje. Musiałam się wspinać i zjeżdżać. Radzić sobie sama i prosić o pomoc. Miałam chwilę dla siebie, choć głównie byłam dla innych. Ale w tych chwilach dla innych głównie byłam dla siebie. Dużo robiłam, ale trochę też odpoczęłam. Z czymś nie zdążyłam, coś załatwiłam. Rozmawiałam trochę i dużo milczałam. Wydałam pieniądze na coś słodkiego choć bez cukru. Znalazłam zgubiony klocek. I dużo spokoju.
Takie dni chciałoby się zatrzymać na stałe. Ale one mijają jak wszystkie inne dni. Ich koniec jest również taki właśnie, jaki być powinien, niezależnie od tego, jak wygląda. Kiedy się dzieją, czuję zgodę na ich koniec, bo to wpisane jest w odwieczny rytm nocy i dnia, w codzienny rytuał snu i przebudzenia. Po takich dniach sen jest spokojny, a ciało odpoczywa. Jakby zbierało siły.
Nigdy nie wiem, na ile dobre dni dzieją się na zewnątrz, a na ile we mnie. Ich trajektorie są powiązane z moim wnętrzem i wzajemnie się ze sobą przenikają. Tworzą ósemki spokoju, kręcą piruety radości, kreślą spirale harmonii. Odnajduję w ich krętych drogach równania i nierówności, których wzór przez chwilę rozumiem, choć potem zapominam. Czasem, w te dni trudniejsze, próbuję przypomnieć sobie układ, współrzędne i wykresy dobrych dni, ale wtedy już tego nie umiem. I tak to właśnie ma być. Choć trochę szkoda.