Zaczyna się pomiędzy żebrami. Atakuje płuca, przydusza. Rozprzestrzenia się w górę, obejmując partiami po kolei tors i szyję. Lubi zaciskać ramiona, przytrzymywać chwilę i puszczać, jakby potrzebował wprawić mnie w ruch.
Przypomina ośmiornicę. Otula mackami. Tworzy z ramion obręcz zaciśniętą wokół żeber. Ciężką głowę kładzie na piersiach, jak zmęczony tobół.
Kiedy próbuję się go pozbyć, zaciska ramiona mocniej. Strząśnięcie nie działa. Powoduje jedynie mocniejszy nacisk na klatkę piersiową.
Niepokój przynosi wewnętrzne rozedrganie. Suchość w ustach i nadprodukcję śliny. Przełykanie bez końca. Choć gardło zaciśnięte. Owinięte macką przełyka z oporem.
Każe palcom zdzierać swoje skórki. Albo obgryzać paznokcie. Drapać głowę. Lubi poruszać palcami w sposób destrukcyjny i niekontrolowany. Jakby chciał nam coś zakomunikować alfabetem wybijanym na kuchennym blacie, wyskrobanym palcem o palec, wyrytym na skórze.
Przyspiesza oddech. Spłyca go, dając wrażenie podtapiania. Mrozi lub rozpala dłonie.
Rozprasza myśli. Rozbija koncentrację. Rozgania skupienie. Nie pozwala siedzieć i trudno mu ustać w miejscu. Pragnie ruchu.
Kiedy próbuję wyrzucić go zmojego ciała, łapie się mnie kurczowo. Zaciska macki mocniej. Oplata ze zdwojoną siłą. Jakby się bał upadku. Albo odrzucenia.
Uczę go oddechu. Wciągam i wydycham powietrze bez pośpiechu. Na przekór rozedrganiu. Patrzę, jak moja klatka piersiowa się podnosi i opada. Czuję, jak powietrze dociera do najgłębiej ukrytych zakamarków w płucach. Wypełnia je, nasyca.
Puszczam dłonie swobodnie. Odbieram im napięcie. Odruchowo chcą się zacisnąć. Pozwalam ostatni raz, na pożegnanie i puszczam totalny luz w ich stronę. Opierają się, ale ostatecznie kładą się swobodnie.
Rozluźniam szczęki. Gładzę się macką po policzkach, masuję. Nacieram ulubionym kremem.
Pozwalam niepokojowi płynać przeze mnie. Widzę jego kawałki w wydychanym powietrzu jak kryształki lodu. Czuję, że paruje ze mnie.
Karmię go. Dobrym obiadem. Jeszcze lepszą kolacją. Daję mu się wyspać. Do snu czytam mu spokojne książki o bezpiecznym świecie.
Długo się kąpię. Dużo spaceruję. Dużo oddycham.
Rozmawiam z moim niepokojem. O pokorze w przyjmowaniu nieuchronnego. O odwadze w odmienianiu możliwego. O tym, że czasem warto walczyć. A czasem się poddać. O mocach silniejszych ode mnie. O braku wpływu na wszystko.
Słucham mojego niepokoju. Tego, o czym chce mi opowiedzieć. Przytulam go. Dziękuję. Za okazaną troskę. Za chęć pomocy.
W końcu zasypiamy. Mój niepokój i ja. On śpi dłużej. Póki znów nie zbudzi go jakiś powód. Póki nie poczuje, że najwyższa pora zadzwonić na alarm. By mnie uratować.