Kocham słońce. Jego energię, jasność i promienność. Lubię, kiedy gładzi mnie po skórze. Kiedy ozdabia moje ciało brązem. Kiedy ogrzewa moje kości. Wystawiam mu twarz, czuję jak ciepło wnika do mojego wnętrza przez oczy, nozdrza i skórę. Sączy się po policzkach, spływa do serca. Jest mi błogo. Pod palcami czuję trawę, a na oczach słońce. Jest lato, jest cudownie. Jest ciepło.
Uwielbiam ogień. Lubię czuć jego bliskość i bijący od niego gorąc. Szczypanie prawie-poparzeń na skórze dłoni. Zapach palonego drewna. Dokładam do ognia drewniane polana, przekładam je, poprawiam rękoma, trochę jakbym głaskała smoka. Czuję rozpalenie policzków i czoła. Zapach dymu na ubraniu i ciele. Ciepło ognia, które rozgrzewa mnie, jakby rozpalało wewnętrzny żar.
Lubię herbatę. Gorącą i pełną dodatków. Może być herbatą, może być roiboosem, a czasem po prostu wrzątkiem. Lubię ją z kurkumą i imbirem. Kardamonem, goździkami, korą cynamonu. Sokiem z malin i cytryn. Kawałkiem pomarańczy, plastrami pigwowca. Z miodem, ksylitolem, syropem klonowym. Ta herbata ma w sobie tyle barw, smaków i odcieni ciepła, że mogłaby nim obdarować wiele zmarzniętych dłoni i serc.
Lubię ciepłe bluzy. Takie, w których można się zanurzyć. Wtopić w ich ciepło i zespolić na czas przejścia z jednej ciepłej norki do drugiej przez zimny świat pomiędzy. Lubię za długie rękawy, za duże rozmiary, kaptury w mnisim stylu. Opatulam się nimi, owijam, wtulam. Ocieplam.
Kocham koty. Ich rozkoszne mruczenie ogrzewające mi kolana. Przybierane pozy, byle zmieścić jak najwięcej własnego ciała na moim. To leniwe i władcze oczekiwanie na głaskanie, drapanie i pieszczoty. Pociąg do wylegiwania się na nasłonecznionych parapetach, rozgrzanych kaloryferach, kuchennych szafkach pod sufitem. Lubię zanurzać twarz w te futerka, czuć ich jedwabistość, czasem szorstkość, ale przede wszystkim ciepło bijące z tych malutkich ciałek. Ukradzione słońcu, rozgrzanym kamieniom i deskom.
Jest mi blisko do ciepłych ludzi. Tych, którzy mają w sobie ogień pasji. Jest on czasem rozbuchany i szalejący, a czasem spokojny, jasny i pewny. Zależy od temperamentu i temperatury. Jest mi blisko do ludzi o ciepłych dłoniach. Takich wielkich, w którym mogłabym się schować i takich całkiem malutkich, które mieszczą się w moich. Jedne i drugie potrafią rozgrzać mnie od środka i podarować słońce. Blisko mi i do tych, którzy mają w sobie lampkę życzliwości i otwartości na innych. Ogrzewają mnie zawsze ich drobne gesty w windach, na ulicach, w autobusach. Te ciepłe spojrzenia, które zawsze wyjmują dla innych jakby wiedzieli, że właśnie tyle, tylko tyle wystarczy. Pewnie wiedzą. Blisko mi do tych, którzy się śmieją. Śmiech ma w sobie wiele ciepła. Wpada do ciała przez uszy i skacze po całym ciele jak kauczukowa piłeczka. Blisko mi do ciepłych ramion, głaskania po plecach i utulania. Do bycia blisko.
Takie najcieplejsze miejsce na świecie, w którym można przeczekać zimę, to biblioteka. Może być wyobrażona. Pełna książek na półkach, pełna półek na ścianach. Z ciepłą lampą i wielkim pluszowym fotelem. Z rozpalonym kominkiem i stolikiem na odłożenie książki i kubka z herbatą. Z kotem na oparciu fotela. Z kocykiem lub ciepłą bluzą pod ręką. Kiedy mi chłodno, to właśnie tam na chwilę zasiadam. Ogrzewam się i opatulam ciepłem. Potem mogę wyjść na ulicę, nawet w te zimne dni. Mogę spotkać ludzi i dać im trochę ciepła. W końcu wszyscy go potrzebujemy.