Deszczowy las ocieka wodą, jakby przed chwilą wyszedł z wanny i zapomniał o użyciu ręcznika. Ciało lasu jest zielone, porośnięte trawą i mchem. Deszcz ścieka po nim, tworząc bruzdy i tylko sobie znane labirynty. Woda spływa, łączy krople, skapuje na poszycie i wsiąka. Nawilża las, wilgoci ziemię.
Muskulatura lasu składa się z drzew, dorodnych koron dębów, sosen i buków. Trochę w niej leszczyny i brzóz. Liście prężą się na wietrze. Grają pod skórą w rytm deszczu, przyjmując jego miarowość i chłód. Ciało lasu lekko faluje, porusza się i ugina. Przyjmuje ciosy kropel, nawet te najmocniej tnące skórę. Woda wpada wtedy z impetem, głęboko i zapada się od razu w trawę lub rozpryskuje w kałużach. W całym lesie dochodzi do miliona wodnych eksplozji, które kończą się rozbryzgiem piasku. Blizny zostają na krótko. Ulegają obmyciu, zadeptaniu lub zarośnięciu. Czasem zasypaniu.
Las w deszczu ożywa. Szepce i szumi odwieczną melodię śpiewaną w strugach pod prysznicem ulewy. Wszędzie odzywają się dźwięki. Pacnięcia i pluski. Bębnienie. W mokrej pieśni lasu czają się tony wysokie i niskie. Melodia momentami wznosi się, odzywa z mocą, potężnieje. Potem przycicha, opada, czasem zamiera, odbija wielokrotnie od kolorowych kafli jesieni i niesie pod samo niebo złożone z ciężkich chmur. Przez chwilę świat rezonuje deszczem. Drgania kropli i lasu splatają się w jedno drżenie, potężne, pradawne i wszechogarniające. Wtedy właśnie następuje deszczowe catharsis świata. Choć tak naprawdę to las kąpie się w kałuży nieba i nuci pod nosem ulubioną piosenkę Beatlesów. Albo kogoś innego.