Życie jest dobre

przez | 11 października 2020

Życie jest dobre. To dobro ma wiele twarzy. Można je dostrzec także w zwariowanym czasie epidemii. Nawet wtedy, kiedy przedszkole syna zostaje przymusowo zamknięte na 10 dni.

W pierwszym momencie następuje chaos, bo nie wiadomo, co z tym dalej począć. Potem wkrada się niepokój, bo jak te 10 dni przetrwać?

Siedziałam już z moimi synami w naszych 46 m2 przez 2 miesiące w domu i wolę nie wracać do tego czasu. Był moment, że skopałam wannę. Na szczęście wyszła z tego bez szwanku, a mi trochę ulżyło. Był i taki, w którym poszczerbiłam widelec waląc nim o parapet. Do tej pory nosi ślady mojego intensywnego wyrzutu emocji i gładzę go po tych szczerbach z czułością, jak natrafię. Wtedy siedziałam sama, bo małżonek w ramach pracy udawał się do opuszczonego biura, gdzie pracował sam. W ciszy i skupieniu, których w domu na pewno by nie doświadczył.

Tym razem dotknęła nas rodzinna izolacja. Nota bene dobrowolna i na własny rachunek. Mimo wszystko postanowiliśmy wykazać się odpowiedzialnością, a może przyzwoitością przede wszystkim. Więc mieliśmy siedzieć we czwórkę. Od razu pomyślałam, że życie jest dobre. Perspektywa siedzenia razem i dzielenia opieki nad naszymi dziećmi z mężem na spółkę, brzmiała w moich uszach pięknie.

Mąż wymiękł pierwszego dnia po 4 godzinach poranka, kiedy to nasze dzieci zdążyły kilkakrotnie się pogryźć, urządzić awanturę, rozżalić milion razy, wpaść w naprzemienną, podwójną histerię, bo obaj naraz chcieli do taty, a potem do mamy, ale też naraz, ze 3 razy zepchneli się z krzesła, przewrócili, poturbowali, połamali zabawkę, o którą walczyli i jeszcze na pewno coś, o czym nie pamiętam. Czyli ogólnie standard, z którym dotychczas zmagałam się przez większość dnia sama.

„Może byśmy coś wynajęli na te kilka dni, z ogrodem…” zaproponował mąż. „Jasne” podchwyciłam i znów pomyślałam, że życie jest dobre. Siedliśmy do poszukiwań domku, na który byłoby nas stać, a zarazem którego warunki pozwoliłyby na izolację. Okazało się, że wcale nie łatwo spełnić te oczekiwania. „Popytam na fejsbuku, może ktoś coś poleci” wyszłam z propozycją. Mąż przytaknął z zapałem. Odkąd rozpoczęliśmy poszukiwania, wstąpiło w niego nowe życie. Napisałam posta. Po minucie od wrzucenia odezwała się przyjaciółka. Że u niej na działce możemy. Będzie zimno, ale… Ludzie są dobrzy, pomyślałam i przyjęłam propozycję z otwartymi ramionami.

Pozostało zaopatrzeć się w tygodniowy prowiant, czyli porosić kogoś o wielkie zakupy. Akurat zadzwonił przyjaciel męża. Bo mieliśmy się spotkać. Opowiedziałam o naszych perypetiach i o tym, że właśnie szukamy chętnego do zakupów. „Mogę wam zrobić, nie ma problemu” oznajmił. A ja pomyślałam, że ludzie są dobrzy.

Tym sposobem siedzimy wyizolowani od świata, w gronie rodzinnym, w pięknym drewnianym domku z kawałkiem ogrodu i mamy dużo żarcia. Na dworze jest mokro, a w domku pieruńsko zimno, choć już trochę mniej. Ale wiecie co, życie jest dobre. Moje dzieci bawią się tu razem. W jednym pokoju. Siedzą obok siebie, blisko, ramię przy ramieniu i działają wspólnie. Dogadują się. I cieszą. A ja nie mogę się napatrzeć. Bo to jest takie piękne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *