Wanna

przez | 5 października 2020

W naszej łazience, wieczorami otwierały się nowe światy. Wystarczyło tylko przejść brzez emaliowane brzegi wanny i zanurzyć się w jej głębię. Wanna była ogromna, choć z wiekiem trochę się z niej wyrastało jak z za małych swetrów czy spodni. Długo jednak była naprawdę wielka, a potem, przez jakiś czas, taka w sam raz. Mieściła w sobie bogactwo wyobraźni i wielość historii.

Bywała oceanem ze statkiem, kapitanem i rekinem. Ocean burzył się i falował, rekin złowróżbnie krążył, a statek kolebał się niepewnie. Woda obijała się o burty, kapitan uciekał w kierunku brzegu, mewy pokrzykiwały. Wtedy często mama płukała głowę z szamponu i ocean zalewała lawa. Bo mama też mieściła się w tej wannie. Lawa tworzyła pianę na powierzchni i można było się w niej schować. Czasem była niebezpieczna. Wtedy trzeba było przed nią uciekać. Wiele zależało od bierzących pomysłów. A one, podobnie jak woda z kranu płynęły wartkim strumieniem wyobraźni. Wodospadem historii, których zwroty akcji stanowiły podstawę dobrej zabawy. Lawa zmieniała się w pianę z myjni, a słuchawka prysznica z wielką starannością przystępowała do oczyszczania pojazdów z piany. Wszystkie pojazdy wyjeżdżały z myjni na ulicę czyste i przejrzane przez mechanika. Wtedy właśnie w okolicy wybuchał pożar. Na szczęście straż pożarna przyjeżdżała szybko. Dźwięk syreny był głośny. Niósł się po łazience odbijając od kafelków i luster. Wielokrotnie odbite ioioio wypadało w końcu za drzwi i jak koń galopowało po mieszkaniu wymachując lassem. W tym czasie strażacy kończyli gasić ogień. Węże strażackie wciąż pracowały, a drabiny opuszczały i podnosiły strażaków na odpowiednie wysokości. Część wozów zjeżdżała na mostek zbudowany z nogi mamy. Z tym mostkiem zawsze był problem, bo za długo nie trwał w jednej pozycji i psuł koncepcję. Mostek wpadał w wodę, co pozwalało pojazdom zmienić się w batyskafy i płynąć pod wodą na spotkanie z podziemnym światem. Widoczność często była ograniczona, ponieważ śliskie mydło o zapachu rumianku czy aloesu, równie często co pojazdy, wpadało do wody i w żaden sposób nie dawało się wyciągnąć. Tworzyło mulistą otchłań i dziwne białe farfocle przy powierzchni. Być może był to plankton.

W wannie czasem było strasznie. Szczególnie wtedy, gdy widoczność spadała do zera. Coś chlupotało. Pluskało i siorbało. W takich momentach dobrze, że mama była blisko. Można było wskoczyć na jej nogi i jak małpa zawisnąć na gałęziach nad wodą. Albo wtulić się w maminą mokrą szyję i poczuć znajomy i codzienny zapach szamponu. W wannie z mamą było bezpiecznie. Woda i ciało mamy były w odległych wspomnieniach dziwnie znajome i przyjemne. Połączone w całość. Woda była ciepła, rozleniwiała. Kołysała przy każdym ruchu. Kształt i rozmiar wanny narzucały znajomą bliskość. Przez chwilę świat zamykał się w ramionach mamy, o które rozbijały się niebezpieczne fale. W zatoce było cicho i spokojnie. Można było tak trwać. Dopóki woda nie wystygła, a rozgalopowane ioioio nie wpadło z powrotem do łazienki i nie wyławiało lassem mydła. Wtedy trzeba było się szybko wycierać szorstkim ręcznikiem i gonić złodzieja. Po mieszkaniu niósł się stukot bosych stóp i dźwięk syreny. Tym razem policyjnej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *