Nocami paliłyśmy ogniska. Pod samo niebo. Płomienie strzelały w górę, iskry leciały wysoko, by pocałować gwiazdy. Powietrze falowało od gorąca, a my siedziałyśmy w kręgu. Patrzyłyśmy w ogień, który przyozdabiał nasze twarze grą świateł i cieni. Oczy lśniły nam jak u kotów oddając zwielokrotnioną ilość ognisk w źrenicach. W powietrzu unosił się zapach palonego drewna i dźwięki gitary. Dym i słowa piosenek snuły się powoli, zataczając kręgi. Ginęły wśród gwiazd, podobnie jak iskry.
Polana była spora, na jej środku kwitł kwiat ogniska, otoczony wokół kamieniami. Kawałek dalej my, harcerki w szarych mundurach, po turecku, na kocach. Tworzyłyśmy kolejny krąg, mandalę młodości i wiary w ideały. Nasze twarze, zwrócone były ku światłu, wpatrzone w taniec ognia, grzały się jego ciepłem. Plecy ginęły w mroku. Polanę otaczał las. Gęsty krąg sosen przetykanych gdzieniegdzie brzozami i bukami. Wypełniony ciemnością i cieniem. W gęstym poszyciu lasu tętniło nocne życie.
Przy ogniu było bezpiecznie. Wesoło. Noc, las i niedalekie jezioro niosły w dal nasze śmiechy, głosy, akordy. Czasem przysiadały na nich świetliki lub komary i poddawały się dźwiękom. Melodia płynęła w leśnej ciszy omijając drzewa i namioty. Podnosiła się ku górze i opadała. Czasem wbiegała na drzewa jak wiewiórka. Kiedy indziej leniwie snuła się przy samej ziemi. W końcu osiadała na mchu w postaci kropli. Rano lśniła na źdźbłach trawy i kwiatach. Mieniła się tęczowo w słońcu. Ptaki i owady lubiły ją spijać, bo smakowała inaczej. Pełna aromatów. Nasączona nutami. Obsypana dźwiękiem jak lukrową posypką.
Kręgi z lotu ptaka wyglądały jak runy. Tajemnicze pisma nocy. Ogień czasem wydobywał ich znaki, choć trudno je było dostrzec i uchwycić. W kamieniach zapisano bezpieczeństwo. Ochronę lasu. Wieczność trawy, ziemi i skały. Ciepło żaru i sekrety popiołów. Nasze ramiona niosły wspólnotę. Braterstwo i bliskość. Ludzką sympatię i radość z bycia razem. Las niósł łagodność i takemnicę. Trwanie.
Nasze ciała poddawały się rytmowi grzechotek z puszek wypełnionych piaskiem i kamykami. Głosy rezonowały w krtani, wydobywały się z piersi i przelatywały przez usta jak malutkie, kolorowe motyle. Stwardniałe opuszki palców ślizgały po gryfie, potykając o progi gitary, wydobywały odpowiednie dźwięki. Ce dur z De molem wypadały spod biegających jak po bieżni palców i unosiły melodię wiążąc ją z kręgiem głosów w jeden splot, wspólny o barwie łączącej kawałek każdej z nas w sobie. Przez tę chwilę nasze serca biły jednym rytmem, a oczy śmiały się do siebie czystą radością.
W takich momentach wydawało mi się, że ta noc się nie skończy. Że tak zostaniemy razem, z piosenką na ustach i ogniem w oczach. Otulone ścianą lasu. Ukradzione światu.
Była w nas natura. Las, który zapuścił korzenie w duszach, kładł nam gałęzie na ramionach i gładził igliwiem po policzkach. Komarze znaki niczym cętki zdobiły nasze ciała tatuażem ukąszeń i rozdrapań. Zauważone ptaki, przyłapane z beztroską miną na gałęziach, w trzcinach i wierzchołkach masztu świergotały nam w głowach, kiedy się tylko zamyślałyśmy. Pod naszą chwilową nieobecność mrówki podsypiały w naszych menażkach, oblepiając ich brzegi kożuchem chitynowych ciał. Nasze palce dotykały ziemi jak kota. Gładziły ją po trawie. Drapały po kręgosłupie mchu.
Pożegnanie ogniska odbywało się na stojąco. Zacieśniałyśmy krąg. Splatałyśmy ręce, zakładając jedną na drugą jakbyśmy plotły warkocz. Śpiewałyśmy. Z powagą i wzruszeniem. Mocą i potęgą w obliczu dogasającego ognia. W zapadającej powoli ciemności niosły się nasze młodzieńcze głosy i zapadały w lesie. Robiło się wilgotno. Czując chłodnący żar z kręgu ognia, szeptałyśmy sobie w rytuale pożegnania „Czuwaj”. Od ust do ucha obiegało ono cały okrąg w ciszy, pod dachem nieba i gwiazd. Nad nami szumiał las. Przyglądał się. Przyjmował nas w swoje ramiona, kiedy oszołomione śpiewem, żarem i ogniem, wyciszone szeptem i chłodem wracałyśmy do namiotów. Jego szum kołysał nas do snu.
Jestem tam. I plecy marzną mi od cienia i nocy. Ale jeszcze chwilę posiedzę. Te kilka lat z Wami dało mi coś niesamowicie pięknego i jestem wdzięczna, że mogę, choć teraz już tylko we wspomnieniach, posiedzieć na tych wilgotnych kocach. Tęsknię.
Ja też jestem wdzięczna za te wspomnienia, tamten obozowy czas. Mam wrażenie, że te kręgi połączyły nas w jakiś magiczny sposób. Choć nasze drogi się porozchodziły w dorosłość, to wciąż nam blisko do siebie ❤️