Dziś jestem radością. Oczekiwaniem. Po południu starszy syn wróci z wyjazdu. Te kilka dni bez niego było może dość spokojnych, ale podszytych tęsknotą. Nie wiedziałam, że można tak tęsknić.
To niesamowite, jak dzieci wypełniają dom. Jak drugi człowiek wypełnia dom. Te wszystkie drobiazgi, ślady obecności porozsiewane są w każdym kawałku mieszkania.
Kiedy mąż wyjeżdża w delegację, też tęsknię. Może nie tak dojmująco. Może, podobnie jak strach, tęsknotę można oswoić? Trzeba by ją pewnie odpowiednio często karmić rozstaniami. Przyzwyczajać się do niej. Nie wiem, czy chcę się przyzwyczajać.
W każdym razie syn wraca. Nie mogę doczekać się przytulenia, tych małych łapek wokół szyi. Opowieści o tym wszystkim, ciekawym, co się wydarzyło na wyjeździe. Tej ekscytacji i radości.
Oczywiście zaraz pojawia mi się myśl: ciekawe kiedy zacznę narzekać, że się tłuką? W sensie docierają braterskie relacje. Dogadują językiem zębów, paznokci, pacnięć i przewrotek. No ciekawe.
Ten czas nieobecności starszego dość szczelnie wypełniał młodszy syn. Mogliśmy się naprzytulać, nagłaskać, nabawić. Na łóżku było tyle miejsca! No i można było eksplorować mieszkanie swobodnie, bez niespodziewanych zepchnięć z krzesła. Zostały odkryte nowe miejsca, przyjęte za własne… hmmm, ciekawe co na to starszy powie… Pewnie coś w stylu: To moje! Byłem pierwszy! Co rozpocznie dłuższą dyskusję w stylu człowieka pierwotnego.
Mam nadzieję, że nie obrażam człowieka pierwotnego i że tłukł się on z pobratymcami odpowiednio dużo.
W każdym razie czekam dziś z radością na starszego. Nie mogę się doczekać! A tu jeszcze cały dzień. Ale w końcu przyjedzie. Być może w drodze zaśnie. Nie pogadamy, ale nie szkodzi. Jeszcze zdążymy. Będę się po prostu wpatrywać w moje śpiące dzieci i czuć taką miłość do bólu. Zachwyt. Wdzięczność.
Dziś w nocy na łóżku będzie mniej miejsca. Ale wszystko będzie właśnie tak, jak powinno być. Bliżej do siebie. Najpiękniej.