Rozmienione godziny

przez | 22 września 2020

Kiedyś, w moim życiu przed obecnym życiem, dużo się snułam po nocnym mieście. Być może byłam wtedy młoda, choć miałam starsze niż teraz serce. Każdego wieczoru wymykałam się z bezpiecznych choć niebezpiecznych domowych kątów i wyruszałam na nocną wędrówkę po zaułkach, knajpach i bliżej nie znanych podwórkach. Towarzyszyły mi koty i cienie.

Nocne miasto ma swój klimat. Trochę mroczny, ale mi wydawał się wtedy pociągający. Spotkać w nim można ludzi wywróconych na tę drugą, nocną stronę. Albo tych, co imprezują. Można spotkać i takich, którzy się tłuką i tułaczą. Nocnych wyjadaczy. Wyjadaczy nocy.

W nocnym mieście można się zagubić albo zostać zgubionym. Wydarzenia nocy wsiąkają w ziemię. Spływają mrokiem do studzienek ściekowych. Chowają się za rogiem budynków i obsiadają podwórkowe ławki. Rechoczą. Drą się i przekrzykują. Często są jazgotem i kakofonią spotkań.

Wiele razy w nocnym mieście szukałam kamiennego jelenia. Wyruszałam w bramy Nowego Światu, które prowadziły mnie w stare podwórka z kapliczkami Matki Boskiej i zapachem kociego moczu. Gdzieś wśród tych malutkich i zamkniętych podwórek czekał na mnie pomnik leśnego zwierzęcia. Czasem go znajdowałam i dosiadałam jego kamiennego grzbietu. Czasem znikał. Ulatniał się z nocnego miasta i choć wytrwale go szukałam, nie mogłam odnaleźć. Był zgubiony jak ja.

Dużo snułam się po knajpach. Ich przyciemnione światła wabiły mnie jak ćmę. Kiedy byłam już w środku, nie mogłam się wydostać. Otaczał mnie gwar. Zasnuwał papierosowy dym. Zamroczał muzyczny rytm. Mieszanka dźwięków, zapachów i twarzy wprawiała mnie w chęć ucieczki, więc zaczynałam tłuc skrzydłami, ale nie dostrzegałam wyjścia. W końcu się poddawałam i zamierałam przy barze z ołówkiem w ręku.

W nocnym mieście można rysować przy barze. To uspokaja i wprowadza poczucie bezpieczeństwa. Stawiane kreski są znajome. Choć nieposłuszne ręce. Rysunki tworzone pod osłoną nocy wydawały się mieć własne życie i całkiem inny światłocień. Rano odkrywałam je jako blade i chaotyczne. Nocą poruszały się, drgały i zdawały szeptać.

Powroty z nocnego miasta były zawsze długie. Nocny autobus rysował kółka i ósemki po ulicach, zahaczał o odległe kąty różnych dzielnic, zanim dojeżdżał na moje osiedle. Często zasypiałam z głową wtuloną w chłód okiennej szyby. Śniłam jezioro. O przezroczystej tafli i nierównym brzegu. Nad nim fruwały ptaki. Szumiały trzciny i pachniało mułem. Kiedy znienacka wybudzałam się, autobus wyłączał silnik, a mnie czekała nocna droga z pętli do domu.

Zawsze w końcu powracałam z nocnego miasta. Nie bardzo wiedziałam, co innego mogłabym zrobić. W kieszeni dzwoniły mi zgubione godziny rozmienione na drobne. Przyglądałam się sobie w lustrze i widziałam tylko oczy ukryte głeboko w oczodołach. Wydawało mi się, że z każdym dniem coraz bardziej staję się cieniem. Nocne miasto mnie pochłaniało.

Któregoś razu udało mi się wyrwać nocnemu miastu. Może ktoś mi pomógł, może zrobiłam to sama. Wszystko działo się bardzo szybko. Nie było łatwo, ale w końcu nauczyłam się dnia. Poznałam jego rytm i światło. Odnalazłam ciepło i harmonię. To była droga dłuższa niż ta z nocnej pętli do domu. Była powrotem do siebie. Dała bezpieczeństwo, choć nie obyło się bez potknięć i otartych kolan.

Kiedy myślę o czasie nocnego miasta, widzę godziny rozmienione na drobne i rozsypane na chodniku. Czas wsiąkający w ziemię. Rozmazane, nic nie znaczące twarze okryte szalem z cienia i dymu. Wszystkie noce zlewają się w mojej głowie w jeden ciąg mrocznego świata. Płynę w nim, bezwolna, prawie już bezcielesna. Daleka. Coraz mniejsza.

Nie byłabym jednak sobą bez nocnego miasta. Nie doszłabym tu, gdzie jestem. Mam w sobie jego cząstkę. Czasem, nawet w słoneczne dni, cień nocnego miasta przebiega mi po twarzy. Wtedy przez chwilę zasnuwa mnie mrok. Potem powraca dzień.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *