Noc

przez | 14 września 2020

Wieczorami wychodzę na spotkanie nocy. Wkładam sukienkę. Tę ciemną, dawno temu utkaną przez Pajęczycę Zo, znaną ze swych krośno- przędzalniczych talentów ukrytych w szorstkich odnóżach. Podobno przędza do tej sukienki pochodzi ze strzyżenia cirrocumulusów. Te pierzasto- kłębiaste chmury najlepiej strzyc w wiosenne poranki. Powstająca z nich przędza jest mocna, ale niesamowicie delikatna. Sukienkę ofiarowała mi Kobieta zza morza. Ona zawsze coś ofiarowuje, choć zawsze też coś zabiera. Mi odebrała sen. Dlatego co wieczór wychodzę na spotkanie nocy. W tej ciemnej sukience.

Rozpalam światła, by przywrócić cienie. Kiedyś miałam zapałki, teraz mam włączniki. Pstryk! I rozświetlone pokoje. Pstryk! I latarnie rzucają światło na ulice i chodniki. Pstryk! Neony pulsują lśnieniem. Kiedy w mieście robi się odpowiednio jasno ruszam w niebo. To wtedy właśnie gwiazdy ożywiają się. Czasem jeszcze trochę rozespane i rozczochrane, nabierają blasku. Obudzone zaczynają chichoty, dźwięczne migotanie, a czasem nawet wykonują pieśń chóralną na trzy światła z klarnetem i trąbką w tle. Ale do tego potrzeba księżyca. Jak ma fazę na trąbkę. Albo słońca. Ale to już za dużo zachodu.

Tak czy siak, z gwiazdami bywa zabawnie, bo korzystają z nocy. Wpadają do jezior i pryskają sennych pływaków wodą. Czepiają się rybich ogonów i serfują po tafli tnąc jej prostotę ostrością światła. Huśtają na czubkach sosen, wzajemnie katapultując w kosmos. W końcu wszechświat zawsze przyjmuje je w ramiona z otwartością i przestrzenią. Lubię się przyglądać locie gwiazdy w niebo. Tworzy się wtedy migocząca, pełna drgań linia, która po chwili znika. Zostaje tylko pod powieką cień powidoku. Rozbłysk cienia. Widzę go jeszcze długo.

Czasem nocą odwiedzam koty. One zawsze wiedzą jak patrzeć. I na co. Widzą kroki tych, którzy odeszli. Znają zakamarki myśli, które uleciały. Turlają szpulki słów po podłodze plącząc zdania w poezję. Z kropel deszczu tworzą muzykę. Na szeleszczący dźwięk nieznanego spinają się czujnie i uciekają w mrok. Zostaje po nich murmurando wytatuowane kocim pazurem na skórze. Czerwony ślad ciemności.

Kiedy noc się kończy, gaszę światła i zamiatam cienie na szufelkę. Wygarniam kłęby mroku z trawy robiąc miejsce na poranek. Idę przez miasto, które powoli budzi się do życia. W oddali brzęczy tramwaj. Pierwszy, który opuścił dziś zajezdnię. Powietrze pachnie ziemią i nadchodzącym słońcem. Skradam się po schodach jak złodziej. Klucz przekręcam szeptem. Ciemną sukienkę pajęczycy Zo wieszam na drzwiach sypialni. Wślizguję w półmrok pokoju. A potem otwieram oczy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *