Bądźcie pozdrowione wy, warszawskie windy, które z taką niezłomną siłą i determinacją wozicie mnie, kobietę z dwójką dzieci, wózkiem i nosidłem, przez miejsca trudno dostępne dla czterech kółek. Wy, odziane w stal i szkło, pełne wątpliwych zapachów pozostawionych przez istoty ludzkie nieczęsto odwiedzające prysznic, działacie dziarsko, prężąc liny, poruszając dźwignie, kręcąc trybikami i skrzypiąc tylko odrobinę niepokojąco. Wasz trud, siła i poświęcenie często nie są doceniane, choć przecież tak chętnie korzystają z was nie tylko bezwzględnie potrzebujący. Umilacie czas tym, którzy nie pałają miłością do schodów i tym, którzy dzięki przejażdżce mają 2 minuty bliżej do osiągnięcia celu. Umilacie czas dzieciom w ich różnych momentach życia niemowlęco- przedszkolnego. Wozicie je śpiące, zajadające bułeczkę, radośnie rozgadane i na pełnym wścieku, bo to nie one nacisnęły przycisk. Pomagacie umęczonym podróżą matkom, ojcom, ciociom i dziadkom, którzy dzięki waszym sprawnym mechanizmom mogą zjechać tam, gdzie potrzebują bez wysiłku i proszenia o pomoc, które choć mają wiele zalet, bywają też kłopotliwe. Z pogodą ducha wwozicie rowery, hulajnogi i deski, choć ich koła nierzadko brudzą wasze codzień polerowane ściany. Dajecie także możliwość ludziom na wózkach, starszym i o kulach poruszać się po mieście, spotykać z innymi ludźmi, robić sprawunki, no jednym słowem żyć godnie i nie tyle na poziomie, co na kilku, zależy gdzie ich zawieziecie.
Wasz skomplikowany system przejść podziemnych, połączeń pomiędzy jedną windą a drugą, wejść tylko z jednej strony ulicy są jak tajemny krąg, do którego wstęp mają tylko ci szczęśliwcy, którzy nie mają wyjścia i muszą z was korzystać. Dbacie o kondycję użytkowników zapewniając nam dłuższe spacery, chodzenie naokoło i w końcu przenoszenie ciężarów w momentach krytycznych, kiedy to się psujecie. Ach wy, mechanizmy niestety nie niezłomne, używane z taką intensywnością ulegacie awariom jeśli nie często, to niezmiernie często. I choć na moją stację metra mam możliwość dojechać aż jedną, a na półpiętro dwiema, to odczuwam ból i rozpacz, kiedy widzę kartkę z napisem prace konserwujące trwają. Żal mi tych waszych wnętrzności pozłacanych chyba, w każdym razie do zdobycia na tyle trudnych, że naprawa was, tak przecież chętnych do przewozu, trwa tydzień, dwa, a czasem nawet cztery. Wiem, że wam wtedy ciężko! Tak ciągle stać bezczynnie i widzieć te kolejne wózki, dzieci i ich matki czy staruszki z laską z determinacją pokonujące schody. A jednak. Są wciąż miejsca gdzie was brak. Gdzie niemożliwym jest się dostać w pojedynkę lub bez pomocy. Jak to możliwe, że wy tak lubiące ułatwiać innym życie, nie dotarłyście wszędzie? I nie chodzi mi tu o zaułki i miejsca mało uczęszczane, choć nie widzę przeszkód, by i tam mogli się dostać wszyscy mieszkańcy miasta. Ale w samym centrum? Na dworcu kolejowym?
W każdym razie wyrażam wam wdzięczność. Ja, wasza pasażerka od czterech lat, obeznana z topografią miasta dla wózków, szacująca wszędzie 20 minut więcej na dojście, bo trzeba dookoła i winda pewnie jest zepsuta. Wyrażam wdzięczność, bo moja kondycja jest naprawdę dzięki wam niezła. 10000 kroków z waszą pomocą to pikuś. Poza tym wciąż mogę doświadczać, jeśli tylko się znów zepsujecie, że na świecie nadal mamy sporo życzliwych ludzi, którzy widząc na schodach mnie wózek i dzieci uprzejmie pytają: A windą nie byłoby łatwiej?