Sierpień jest pożegnaniem. Końcem lata, wakacji, krótkich portek i brązowienia skóry. Za rogiem sierpnia czai się jesień, czuć ją już w powietrzu wieczorów i poranków.
Sierpniowe słońce jest już inne. Bardziej leniwe, powolne, ociężałe. Brak mu wigoru z czerwca i żaru z lipca. Brak mu tej bezlitosnej siły rażenia światłem i upałem.
Codziennie budzi się później i wcześniej zasypia. Pozostawia nas z chłodem nocy, przymkniętymi oknami i ciepłym swetrem wyciągniętym z szafy. Po niebie spaceruje inną trasą, niższą i ciemniejszą.
W te ostatnie dni lata wystawiam twarz do nieba, by poczuć jeszcze przez chwilę jego dotyk. Wącham powietrze, akcent chłodu sprawia, że pachnie pięknie, nostalgicznie i rzewnie. Dotykam dużo zieleni. Głaszczę liście i trawę, chłonę chlorofil. Ładuję się.
Czuję niedosyt lata. Nie wiem, gdzie mi umknęło ani dlaczego tak szybko się kończy. Ledwo się rozsłoneczniło, a już znika w ciemnych wieczorach i chłodach poranka. Tęsknię.
Moje pragnienie ciepła jest ogromne. Mam wrażenie, że w tym roku słońca był tylko skrawek. Jak wyrwana kartka z notesu.
Pocieszam się smakiem pomidora. Sierpień to początek najpyszniejszych pomidorów, papryk, bakłażanów i cukinii. Czas dyni i śliwki. Powrót jabłek.
Ta warzywna feeria smaków, zapachów i barw przynosi pewne pocieszenie. Gdybym jednak miała wybór, wybrałabym słońce. Z truskawką i bobem. Czarną porzeczką.
Dużo we mnie smutku. Takiego z dworca kolejowego. Czas pożegnań ma w sobie pewną liryczną nutę. Brzmi nostalgią i sentymentalizmem. A także przemijaniem.
Wciskam ręce głęboko w kieszenie spodni i zastanawiam się, gdzie wepchnęłam czapkę. Uchylam okna i słucham ptaków. Śpiewają o pięknym świecie. O wdzięczności za każdy skrawek słońca. O ciepłym pocałunku na pożegnanie.