Samotność całego dnia zawieszam na haczyku, by przyszykować się do snu. Zawisa ciężko i lejąco, a rękawy dotykają podłogi, wypełniając przestrzeń pomiędzy klepkami. Samotność w tej kwestii podobna jest do mgły, wypełnia każdą przestrzeń, którą spotka na swojej drodze. Jak miękka wata, wciska się w szczeliny i zakamarki.
Samotność ma wiele różnych odcieni. Bywa pomarańczowo przyjemna jak ciekawa książka czytana z kubkiem herbaty w ręku lub wciągająca praca nad tym, co lubiane i pasjonujące. Bywa też błękitna. Kiedy dojmuje i skubie przymrozkami izolacji. Odczucia kokonu i odcięcia. Z różnych powodów. Bywa zielona, kiedy się miesza z oczekiwaniem na czyjeś przyjście. Fioletowa, gdy żegnamy kogoś na zawsze. Żółta, zaplanowana. Czarna, kiedy rozpacz.
Z samotnością bywa po drodze. Ale też czasem w poprzek. Można ją wybrać, można w nią wpaść jak w niespodziewany dół. Łamie wtedy nogi albo zęby.
Zatapia myśli w głowie jak w żywicy. Zastygają widoczne, przytłumione, twarde. Wracają o różnych porach. Można je szeptać do lustra. Albo do kota.
W samotności przychodzą wiersze i piosenki. Snują się po mieszkaniu jak najedzone muchy. Powolne, obijają się od ścian i sprzętów, chcą być złapane.
Pacam je packą i przenoszę na ekran. Kiedy indziej karmię okruchami wspomnień.
Są momenty, kiedy łaknę samotności. Wyobrażam ją sobie jak egzotyczną wyspę, w której piasku chciałabym zanurzyć stopy. Odległą i niedostępną. Pełną ptasich dźwięków.
Czasem jestem nią owinięta jak pajęczą siecią. Splątana i wytrącona z życia. Oglądam świat zza zasłony samotności, jakbym była nie do końca. Przezroczysta. Pergaminowa.
Być może jestem tylko czyjąś zakładką do książki wyciętą z serwetki. Fragmentem większej historii. Kawałkiem rozdziału życia. Mam nadzieję, że to dobra książka.