Dziś miałam kilka pomysłów, co tu napisać. Bo ja, dzięki temu blogowi, trochę więcej myślę. Choć nie, inaczej. Tak generalnie, to należę do tych, co miewają nadprodukcję myśli. One, te przeróżne rozkminy, zagwozdki, rzeczy zauważone, skojarzone, do zapamiętania, do poukładania, do przemyślenia i inne takie, snują się po mojej głowie non stop. Czasem się nieźle kłębią. A czasem wirują. Bywa i tak, że płyną nieco spokojniej, a ja je wyłapuję i oglądam. Ten blog, to jedno z tych miejsc, które pomaga złapać i obejrzeć daną myśl.
Taka obejrzana tu myśl, już nigdy nie jest po prostu odłożona na półkę. Jest raczej jak posadzone ziarenko, które zaczyna kiełkować. Wracam do niego w kolejnych myślach, czytam komentarze, które mi dają inną perspektywę i nawet, jeśli przez jakiś czas o danym temacie świadomie nie myślę, to on wewnątrz mnie, podskórnie, cały czas pracuje, układa się i rośnie.
Na przykład temat pracy, który tu na blogu pojawia się co jakiś czas, bo ważny i na czasie. W zasadzie, to kiedy zakładałam to miejsce, to między innymi z myślą, że pomoże mi ono w odkrywaniu tego, co chciałabym robić. Między innymi zawodowo. I w sumie pomogło. Choć jak to w życiu bywa, trochę inaczej niż to sobie zaplanowałam.
Dziś właśnie zdałam sobie sprawę, że w tym temacie czuję zaskakujący spokój. Że mój odwieczny popłoch po pytaniu „co chcę w życiu robić?”, zniknął i jest mi z tym bardzo dobrze. Lubię taki wewnętrzny spokój, który odczuwam, jak mi coś w danym temacie odpuści i kliknie. To uczucie podobne do zdjęcia siebie niewygodnych ciuchów. Za ciasnych butów czy gryzącego stanika. Ufff.
Poukładało mi się, że to pytanie, które tak często zadawano mi i sama sobie zadawałam, to nieszczęsne „co chcę w życiu robić?”, absolutnie nie musi wiązać się z pracą. Może, oczywiście i to pewnie wtedy jest bardzo przyjemne, ale wcale nie musi. To są rzeczy rozłączne. I do tego jeszcze nie wychodzę za nie za mąż, więc mogą mi się zmieniać.
Jak patrzę na to tak napisane, to dziwię się, że do tej pory fiksowałam się na tym całym poszukiwaniu…
Ale też całkiem nieźle siebie rozumiem. W końcu od małego ktoś co jakiś czas mnie pytał „kim chcesz być, kiedy dorośniesz?”, a w tym pytaniu odczytywałam tyle powagi i poczucia odpowiedzialności, że aż mnie to przerażało. Czułam niepokój wobec tego dorastania, bo wtedy trzeba kimś zostać. Tak nieodwołalnie i na zawsze. Więc chyba kimś co najmniej wielkim i wybitnym. No bo inaczej jak?
Dość dużo czasu zajęło mi odkrycie, że zewnętrzne rzeczy mnie nie określają. Że ten wybrany zawód nie jest wyborem tożsamości. Że to takie trochę coś „przy okazji”, ale nic, co byłoby jej esencją. Bo tą esencją jestem ja. Z moim charakterem, zainteresowaniami, uczuciami, umiejętnościami i możliwościami. Gdyby teraz ktoś spytał mnie o to, kim chcę zostać w przyszłości, bez wahania odpowiedziałabym: sobą.
I póki co, na tej odpowiedzi w temacie poprzestanę. Mam jeszcze kilka nowych odkryć i przemyśleń, ale dziś już brak mi sił, by przedstawić je w klarowny sposób. Ciekawa jestem, co mi się w tym temacie dalej poukłada, gdzie mnie to zaprowadzi, czego się o sobie dowiem. Bo choć dużo we mnie różnych, głęboko ukrytych przekonań i mitów, które odkopuję we własnej głowie z pewnym zaskoczeniem, to dzięki temu idę do przodu. Rozwijam się i przygotowuję do podjęcia pracy. Niekoniecznie tej nadającej mi wielkość. Ona przestała być mi potrzebna. Wystarczy zgoda ze sobą.