To jeden z tych dni, kiedy nie jestem pewna tego, jak się nazywam i czy na pewno Donata. Działo się dużo, zarówno na polu wydarzeń, jak i emocji. Te, u moich dzieci szalały. W końcu wyjazd na weekend, do rodziny i organizacja urodzinowego grilla, obfitują w całą moc sytuacji, zdarzeń i przeżyć. Taką wielość bodźców trudno pomieścić w małych ciałkach, no i trzeba gdzieś dać jej upust. Więc umyka ona przez te chwile, kiedy następuje wariactwo totalne, absolutny niedosłuch na prośby i zakazy i jeszcze większe nakręcanie się. Umyka i przez złości. Wścieki ogniste na drobne sprawy, jak zagubiony klocek czy nadepnięty kamyk. Rozpacze i potrzebę przytulenia, które to pojawiają się naprzemiennie z tymi wcześniejszymi. No i oczywiście, bijatyki. Okrzyków „mamo!” pada tyle, że przychodzi taki moment, kiedy trudno mi je słyszeć. Chciałabym zniknąć na chwilę, rozpłynąć w ciszy, zamyślić w niebycie. Też robię się przeciążona. Więc mniej cierpliwości we mnie, mniej zrozumienia, co nie pomaga i dokłada nowych emocji. I chociaż to wiem, to czasem trudno mi się zatrzymać w tym rozkręceniu wewnętrznym, całkiem jak moim dzieciom.
Teraz, kiedy moi synowie już śpią, łapię oddech, którego tak bardzo potrzebowałam przez cały dzień. Natychmiast co prawda, robię się śpiąca, a jednak piszę jeszcze ten tekst, by zapamiętać nie to zmęczenie i rozchwierutanie emocjonalne chłopców, ale wszystkie wspaniałe sprawy, które też dzisiaj miały miejsce. Chcę je mieć przed oczami, kiedy pomyślę kiedyś o tym dzisiaj. Te radosne iskierki w oczach starszych, przyglądających się rozbrykanym maluchom. Wspólny czas, który sobie wzajemnie daliśmy, nawet jeśli nie było kiedy porozmawiać. Dużo pomocy i zrozumienia. Dużo śmiechu. Zabawy. Wytrwałości. W tym całym dniu było mnóstwo przytuleń, potrzeby bycia blisko i wzajemnej uwagi. I wszystko się udało. Potrawy były dobre, ludzie byli ciepli, a świat zorganizował piękną pogodę. Do tego ostatni, bardzo przedwyjazdowy mus do rąk, zyskał całkiem ciekawy zapach, co jest niewątpliwym osiągnięciem. Tyle tych fajnych rzeczy z dzisiaj, że aż żal rozstawać się z takim dniem. A jednak zmęczenie każe mi iść w sen. Taki ciemny, głęboki, który prowadzi do wypoczynku. Jutro czeka mnie znów intensywność wyjazdowa. To oznacza wiele okrzyków „mamo!”. I wiecie, nikt inny tak mnie nie woła. Ten momentami irytujący wołacz, niesie w sobie drugą stronę medalu. Przypomnienie, że jestem nią. Jestem mamą.