Pogubione miłości

przez | 26 czerwca 2021

Mogłabym opowiedzieć o wszystkich moich miłościach i o tej jednej. Ale na to nie starczyłoby nocy. Ani na te wszystkie, ani na tę jedną.

Tak narawdę każda była jedyna i nie było ich wcale tak wiele. Większość była skomplikowana i nieszczęśliwa. Całkiem lub w połowie.

Płynęły te miłości przez moje życie, a ja unosiłam się z ich prądem. Porywały mnie w wiry, ciągnęły na dno, wypychały ku górze. Cały czas coś się w nich działo, a ja nie nadążałam za tym, gubiłam rytm, potykałam się.

Wychodziłam z nich z czerwonymi oczami, obtartym kolanem i złamanym sercem. Wszystko goiło się z czasem, choć blizny zostały, bym pamiętała.

Imiona, historie, sytuacje. Uśmiechy, pocałunki, gniew. Pierwsze uniesienia i ostatnie słowa. Zapadały gdzieś głęboko we mnie. Czasem swędzą.

Są dni, kiedy pojawiają się owiane liryką i nostalgią, jak to wspomnienia. Jednak szybko przypominam sobie ich mniej jaśniejące oblicza. To były ważne historie, ale chcę je pamiętać prawdziwe, bez filtrów i pamięciowych obróbek programu.

W tych wszystkich historiach dużo jest pogubienia. Zgubionych rękawiczek, słów, pragnień i dusz. Wszyscy chcieliśmy się odnaleźć, ale pomyliły nam się labirynty i nici. I tylko Minotaur był jedynym pewnikiem.

Chciałam się zgubić i szukałam zagubionych. Chciałam cierpieć i szukałam cierpiących. Zadawałam ciosy. Opuszczałam gardę.

W tych historiach można znaleźć wiele ciekawych momentów. Atrakcyjnych, jeśli chodzi o dramaturgię. Ale tak naprawdę jest w nich po prostu morze smutku.

Dopiero później i sporo dalej można natknąć się na zielony kawałek lądu z archipelagu Wysp Szczęśliwych. Zanurzam dłonie w trawie i patrzę do góry. Na ten mały punkcik, który sunie oświetlając chmury przed sobą na czerwono. Ja i ja naraz. Oblatywacz nocnego nieba myśli. Codzienny obieżyświat własnego życia. Ruszam w zieloną codzienność. Stukam kosturem w rytm miłości. Odnalezionej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *