Szłam zdecydowanie za długo. Droga była wąska, kręta i niewygodna. Miałam wrażenie, że z każdym krokiem staje się jeszcze węższa i pełna przeszkód. Mrok gęstniał, gałęzie drzew jakby pochylały się niżej tworząc nad głową powałę z liści i konarów. W powietrzu czuć było wilgoć i butwiejące liście. Było duszno i ciasno. Czułam się jakby las zaciskał mnie w olbrzymią pięść. A jednak szłam.
W końcu było tak wąsko i ciemno, że gałęzie drzew i źdźbła trawy rysowały na moim ciele czerwone linie i znaki. Cała byłam porysowana, jakby ktoś naszkicował mnie czerwoną kredką. Ciało piekło, krew szumiała mi w uszach, palce drętwiały od przedzierania się przez zwarte krzewy i drzewa. Miałam ochotę przysiąść, ale bałam się, że las mnie wtedy połknie. W ruchu czułam się bezpieczniejsza. Dlatego szłam. Chwytałam za gałęzie przede mną i podciągałam się do przodu. Mrużyłam oczy, by kolejne wystające witki nie wykłuły mi ich i nie poraniły. Było już tak ciemno, że w zasadzie mogłam je zamknąć. I tak nic nie widziałam.
Wtedy wreszcie las wypluł mnie na zewnątrz. Wyślizgnęłam się z jego paszczy potargana i brudna, z przylepionymi gdzieniegdzie liśćmi, patykami wplątanymi we włosy i pajęczyną przyklejoną do policzka. Ziemia, trawa i krew mieszały się na mojej twarzy, a ponieważ przecierałam oczy dłońmi, wszystko to pozasychało na mojej skórze ułożone w znaki i mazidła, jakbym naznaczona została przez alfabet tajemniczej i pierwotnej kultury.
Wpadłam wprost w objęcia jeziora. Woda zamknęła się nade mną gładko i ciemno i poczułam, że za nogi chwyta mnie wir. Jego macki oplotły moje ciało i pociągnęły w dół. Chciałam krzyczeć lecz nie mogłam otworzyć ust. Woda zasysała mnie i zastygała nad moją głową hektolitrami ciemności. Byłam zgubiona. I do tego, nie przebudziłam się. Opadłam w muł i piasek na dnie. Poruszał się łagodnie. W tę i z powrotem, jakby kołysany podmuchami głębinowego wiatru. Kołysałam się przez chwilę w jego rytmie, a potem zanurzyłam głowę w tunel, którego wylot dostrzegłam wśród rafy koralowej. Pachniał wilgocią i mokrą ziemią jakby dopiero został wykopany. Być może wyjdę z niego na Marsie, pomyślałam ironicznie. Albo w mroźnych śniegach Antarktydy. Przepchnęłam przez otwór wejściowy resztę ciała i ruszyłam dalej.