Leżała na parapecie, w słońcu. Rozciągnięta na plecach, zaczepiona prawą przednią łapką o firankę, tylne opierała o framugę okna. Wypięty i rozciągnięty srebrno- szary brzuszek grzał się w promieniach i Szelce było ach!, po prostu cudownie. Przymrużyła oczy z zadowolenia i rozleniwiona rozciągnęła się bardziej, co sprawiło, że w firance zrobiła się dziura od pazura z prawej przedniej łapki. Cóż… Przecież, kiedy jest tak cudownie, żaden kot nie będzie sobie zawracał głowy dziurą. Ani tym bardziej doniczką z kwiatkiem, która spadła przy okazji rozciągania tylnych łapek. Chociaż… Może lepiej zeskoczyć z parapetu i udawać, że nas (Szelki i jej łapek) tu nigdy nie było? Bo jednak Kasia i Janek nie tylko nie mają futra, ale jeszcze do tego chodzą na tylko dwóch łapach i o różne, dziwne rzeczy strasznie się złoszczą. Na przykład o zrzucone doniczki i dziury w firankach. Postanowiła rozbudzić się z tego cudownego rozanielenia i udawać, że gdzie jak gdzie, ale na parapecie, to w życiu nie była. Nigdy! Można w zasadzie rzec, że Szelka ma parapetową fobię!
Zeskoczyła zgrabnie na wersalkę, następnie na podłogę i z dumnie wyprostowanym ogonem (oznaka kocich dam niebratających się z parapetami) ruszyła w stronę miski z nikłą nadzieją na poczęstunek godny jej, Srebrzystej Księżniczki Szelki, jak lubiła o sobie myśleć.
Och, nie myślcie sobie, że Szelka, to wymodelowana pięknisia ze skłonnością do anoreksji, co to, to nie. Szelka to kot, który uwielbia przygody. Przygody tajemnicze i mroczne, pełne zwrotów akcji, szalone i…. straszliwie rzadkie. W zasadzie, to tylko jedna przygoda Szelki była z dreszczykiem- kiedy spadła z balkonu i złamała sobie miednicę. To wcale nie była fajna przygoda i nikt, kto zna Szelkę, nie powraca do niej. Ale ona, wciąż ma nadzieję, że może, któregoś dnia, wydarzy się jej coś cudownie dziwnego, ruchliwego i nie do utrzymania w pazurze, coś naprawdę szelonego. Może na przykład dziś- pomyślała, po czym zrezygnowana przystąpiła do chrupania zwykłych, codziennych, ogólnodostępnych w misce kocich granulek.
Rzeczy, o których marzy Szelka:
- Żywa myszka, nie do hodowli.
- Umywalka z żywą rybą, nie do hodowli.
- Obydwie pozycje wyżej, mogą być do hodowli. I tak nie będą.
- Trzy kurczaczki, reszta jak wyżej.
- Smok. Mały i skory do zabawy.
- Zabieg wydłużający rzęsy, by mieć bardziej ponętne spojrzenie dla smoka (jak dorośnie).
- Przygoda, cokolwiek oznacza.
- Miliony much.
- Tryliony zakamarków.
- No i dobre żarcie.
Chrupała przyziemne granulki i myślała o sprawach wyższych, również umieszczonych powyżej. A kiedy poczuła się już nasycona, spojrzała bardziej bystrym, niż rozleniwionym okiem i postanowiła przeprowadzić inspekcję mieszkania.
Miała wrażenie, że wszystko- od powietrza po pozostałe koty- zastygło w fazie rozleniwienia, słońca i ciszy. Ludzi nie było, Pysia spała na lodówce, a Balbek i Sztruks, odwróceni do siebie plecami spali na łóżku w pokoju Doroty. Nic się nie działo, żadna mucha nie bzyczała, Janek nie chrapał, woda nie kapała, cienie się nie poruszały, masakra. Przebiegła szybko przestrzeń z pokoju Doroty do sypialni i z powrotem. Starała się tupać. Poturlała piłkę z dzwonkiem, która po drodze wpadła jej pod łapy i razem z nią wturlała się pod szafkę w dużym pokoju. To było głośne i do tego obtarła sobie ramię i zrzuciła wazon z kwiatami ze stołu ślizgając się pędem po obrusie (droga przez stół była najbliższa trajektorii lotu piłeczki, a jakże przy tym zaskakująca!). Wylazła spod szafki zakurzona, bez piłki i wsłuchała się w mieszkanie. Wciąż było ciche. Utrzymane w bezruchu i kocim, monotonnym śnie. I wtedy pomyślała o swoim ukochanym świecie za szafkami. Przypadła do drzwiczek śmietnika i zaczęła skrobać.
Jak zwykle było to zajęcie wymagające cierpliwości, wytrwałości i ostrych pazurów. Wszystkie te cechy Szelka przejawiała w momencie zdeterminowania i pragnienia odkrycia nowych światów. Oczywiście ostre pazury posiadała zawsze, to jasne. Każda księżniczka dba o pedicure. W końcu udało jej się wysunąć szafkę ze śmietnikiem na tyle, by wśliznąć się do środka. Z wciągniętym brzuchem przeszła obok kosza i dała nura w jej ulubiony świat pełen szmerów, ciemności, kurzu. Pełen cieni i zakamarków. Drobnych zabawek zagubionych na tej maleńkiej przestrzeni. A przede wszystkim świat tylko jej- Szelki. Bo który z kotów by się tu zmieścił? Szelka wierzyła, że można odnaleźć tu mroczne i tajne korytarze prowadzące do ziemi i mysich tuneli. Ba! Szelka była pewna, że czasem, może bardzo rzadko, ale jednak, mysi szpiedzy sprawdzają, w którym domu mieszka kot. Należało tylko odnaleźć odpowiednie kanały, ukryte bramy do mysiego świata. A wtedy…. Działoby się, oj działo. Byłoby cudownie!
Teraz też sprawdzała łapką każde zagłębienie, każdą nierówność. Nagle przeleciała przed jej oczami mucha, zielono- błękitna i opalizująca, Szelka kłapnęła zębami i ruszyła za nią. Jej bieg był szybki, ale mucha umknęła sprytnie i nagle, w dziurze dotąd nieodkrytej, schowanej za rurami z wodą i powyżej linii wzroku. Szelka wkroczyła w tę dziurę, bo czemu nie?
I poczuła, jak świat usuwa się jej pod łapkami. Po prostu zjeżdżała w dół, momentami wirując, baz panowania nad grawitacją, obracając się, mknąc. Wylądowała, jak każdemu kotu przystoi, na czterech łapach. Było ciemno. Muchy nigdzie nie było, więc postanowiła skupić się na sobie. Nic nie złamała, poza jednym pazurem, akurat tym najmniejszym. Dostrzegła trzy cienie, siedzące pod ścianą i bacznie się jej przyglądające. Uciekła wzrokiem na ułamany pazur. Potem spojrzała na nie znów, buńczucznie i pewnie, a co.
– Śćecz Aklesz- powiedział pierwszy cień i podszedł bliżej. Szelka przerzuciła obojętnie swój wzrok z ułamanego pazura, na obcego. Uznała, że jest kotem, bo na kota wyglądał. To, co było niespotykane, to fakt, że lekko się rozmazywał. „Pewnie ma astygmatyzm”- pomyślała, bo słyszała od Janka i Doroty, że jak się ma astygmatyzm, to świat się rozmazuje. Nie wyglądał groźnie, więc odważyła się powiedzieć: Cześć. I znów skupiła się na własnym pazurze, dostrzegając kątem oka, że pozostałe dwa astygmatyczne koty też się zbliżają.
– Ożud uromur śałiboran, ot zar- powiedział biały z łatami. Gdyby nie to rozmycie, całkiem przypominałby Balbka.
– Śałibugz Man Ęklesz- dokończył drugi kot, a w zasadzie kotka, rozmyta, ale nadal trójkolorowa niczym Pysia.- Abyhc śanniwop śoc myt z ćiborz.
Szelka patrzyła na nich swymi bursztynowymi oczyma i starała się cokolwiek zrozumieć. Nie rozumiała nic, poza wyczuwalną pretensją. Ale o co? To już było nieodgadnione. W końcu wydała dźwięk:
– Miau.
Na co z trzech stron usłyszała odpowiedź:
– Uaim, Uaim, Uaim…
Zwróciła się do tego, pierwszego, który wyglądał na najbardziej ogarniętego:
– Powiedz wszystko jeszcze raz, ale powoli i najlepiej drukowanymi literami. Wydaje mi się, że mogę was zrozumieć, ale muszę odnaleźć klucz.
Kiwnął głową i zaczął powoli i dobitnie mówić wszystko to, co powiedziano wcześniej:
– Śćecz Aklesz; Ożud uromur śałiboran, ot zar; Śałibugz Man Ęklesz; Abyhc śanniwop śoc z myt Cibórz; Uaim, Uaim, Uaim…
Szelka zrozumiała, w końcu była całkiem inteligentnym stworzeniem. Mówili w sumie tak samo, po prostu na wspak, jak w odbiciu lustrzanym. Spytała się o ich imiona i usłyszała, że ten szary to Skurtzs, kolorowa Aisyp i biały z łatami to Śiblab. A szukali Aklesz!!!
Czy Szelka mogłaby odmówić pomocy w poszukiwaniu Aklesz? Nigdy w życiu. I nie była to tylko nadzieja na przygodę, ale także jakaś mocna i głęboka wiara, że musi to uczynić. Bo inaczej to, to co? Miała nieodparte wrażenie, że to nie będzie nic dobrego. Może brak cienia, a może brak wyobraźni. Aklesz była jej potrzebna do szczęścia i tyle. Odezwała się do reszty:
– Musimy jej poszukać, są tu jakieś zakamarki?
Śiblab wzruszył ramionami: – Z żarciem to szału nie ma.
Aisyp zamachała ogonem: – i co, będziemy się oddalać stąd?
Skurtzs zareagował spokojnie, ale władczo: – Przejdźmy się po całym terenie, może odkryjemy coś.
To było mądre, więc Szelka przytaknęła: – To chodźmy.
Ruszyli przez przedpokój, Szelka spojrzała na zegar, identyczny z tym, który znała w swoim przedpokoju. Odmierzał czas do tyłu.
– Czyli jak będę stara naprawdę, to najlepiej do Was przyjść, nie?- zażartowała.
Żaden z kotów nie odpowiedział, więc zamilkła. Patrzyła na to samo mieszkanie, ale zarazem jakieś inne. Może dlatego, że innych miała towarzyszy, a może dlatego, że jednak, samo mieszkanie było inne. Jakieś złowrogie? Nie, pełne innych głosów i szeptów, dźwięków, których Szelka nie znała. Mimo to, współtowarzysze nie wyglądali na zestresowanych głosami, były dla nich codzienne. Ona wolała dźwięk spadającej wody, jako „kap” niż „pak”, możliwe, że ich preferencje były odwrotne.
Szli wzdłuż ściany, do sypialni. Pochód otwierał Sztruks, potem Szelka, Pysia, na końcu wlókł się Balbek, znudzony w zasadzie wszystkim i oczekujący żarcia. Żarcia nie było. Więc szedł.
Stanęli pod drzwiami sypialni. Były duże, szklane, otoczone ciężką framugą i równie ciężką klamką. Szelka poczuła (Szelka wielokrotnie czuła, w różnych, innych wypadkach dokładnie to samo), że musi tam wejść. Pragnienie było silniejsze niż posiadanie myszy, lub uchwycenie ryby w przełęczy. Skoczyła na klamkę, zawisła na jej końcu i drzwi stanęły otworem. Weszli całą czwórką i rozejrzeli się. Na środku pokoju stało łóżko, całe zawalone książkami, okna były uchylone do środka, a szafy zamknięte na klucz. Do pokoju wpadało słońce, rozleniwiało. Keblab ułożył się na stosie książek i po prostu zasnął. Aisyp zwinęła się na parapecie, Skurtzs zasnął w połowie zdania (- eżon dop ół….).
Szelka nie zasnęła. Owszem, poczuła się lekko rozleniwiona, zmęczona i chętna do nic nie robienia. Ale szukała muchy. Tej zielono-niebieskiej, która doprowadziła ją do rury za zlewem i świata tu. Ale muchy nie było. Weszła w szparę pod łóżkiem, licząc na kolejne zakamarki i tajemne korytarze. Jedyne, co znalazła, to kurz i zielony koralik, który wzięła, bo zawsze wierzyła w znaleziska. Kiedy wyszła spod łóżka, wszystkie astygmatyczne koty spały. W końcu była to Ainlaipys. Podbiegła do Skurtzsa i ugryzła go lekko w ucho, tak zaczepiająco, by się przebudził. Zamruczał, przeciągnął się, ale nadal spał prawdziwie twardym, kocim snem. Aisyp i Keblab w ogóle nie byli do ruszenia.
Wyszła do przedpokoju i ujrzała uchylone drzwi do szafy. Wykorzystała ich otwartość i weszła. I natknęła się na smoka.
Cały był czerwony, szyję miał giętką i bardzo długą, do tego karbowaną. Twarz szeroką, ale płaską, pełną szczeciny nad górną wargą. Z jego ust dochodził chuch, raz mocniejszy, a raz słabszy, do tego, raz do wewnątrz, a raz z powrotem. Nie do przewidzenia. No i miał dłuuuugi, cienki ogon, na końcu rozwidlony. Szelka była przeszczęśliwa na jego widok, w końcu poznała smoka!! Filuternie na niego spojrzała, elegancko przetarła ziemię wokół ogonem i zagadnęła:
– Cześć Smoku.
– Sześć- odpowiedział i chuchnął wewnątrz siebie, dzięki czemu Szelka pozbyła się wszelkiego kurzu spod łóżka, który osiadał na jej srebrzystym futrze – Szeszę szię, sze Szię szydzę.
Nie obraziła się, zrozumiała (jest całkiem możliwe, że chęć przygody u Szelki sprawia, że otwiera się na więcej opcji, niż inni- przypis autora).
– Tesz szę weszelę. Co tam? Wiesz cosz o Aklesz, albo cosz w ogóle?- odpowiedziała i uśmiechnęła się najbardziej promiennym uśmiechem z jej repertuaru uśmiechów. Bo kurczę, w końcu był to smok. Może trochę inny, niż sobie wyobrażała, ale jednak smok.
Mimo to najważniejsze w tej chwili było znalezienie Aklesz.
-Aklesz, mówisz? Ja strasznie lubię Aklesz, ma takie piękne rzęsy i ruchy kociątka. A przy tym jest świetna i skora do zabawy. Ty ją trochę przypominasz, ale nie jesteś nią, to pewne. Brak ci rozmycia, w ogóle nie jesteś stąd. Skąd jesteś kocie?
– Zza szafek kuchennych- odpowiedziała Szelka.
– Więc jeszteś ze szwiata po- chuchnął smok- to szle.
– Dlaczego?- spytała Szelka już bez pierwotnej filuterii. Doceniła smoka za wierność wobec Aklesz i nie chciała jej naruszać.
– Bo dlatego zniknęła Aklesz. Szwiat muszi mieć równowagę, zawsze. Jeszli ty wrócisz, to i Aklesz wróci. Nie ma tu miejsca na was dwie. Rozumiesz?
– Jasne, nie jestem głupia- odpowiedziała Szelka- A Aklesz, Aklesz wróci smoku.
– AAAAaaaaakleeeee- zachłysnął się smok, ponieważ chuchnął w siebie zielony koralik, który Szelka zabrała spod łóżka. Zacharczał, zawarczał, zaterkotał, ogon jego kilka razy podskoczył i zamarł. Tym sposobem Szelka zabiła smoka, choć wcale nie chciała, zdarza się i tak.
Nawet było jej przykro. Z drugiej strony pocieszała się myślą, że jeśli Aklesz wróci, to będzie na tyle szczęśliwa z powrotu, że nie zauważy braku smoka.
Wyszła z szafy i powróciła do kuchni. Jeśli musi wrócić do siebie, żeby Aklesz również to uczyniła, warto poszukać drogi powrotnej. Ale nigdzie nie było dziury. Weszła za szafki kuchenne, znalazła znane ścieżki, lecz bez tej za rurami. W miejscu, w którym spadła, tkwiła ściana, solidna i raczej nie do pokonania przez kota. Cofnęła się do przedpokoju i spojrzała na zegar. Wciąż chodził do tyłu i obecnie wskazywał 12-nastą, zaraz zacznie bić. Szelka odbiła się mocno od podłogi i uchwyciła szyszki zegara. Popłynęła do góry uczepiona metalu. W głowie rozbrzmiewał jej rezonujący dźwięk. Razem z szyszką wjeżdżała pod górę. Bzyczały niebiesko- zielone muchy, opalizujące, rezonowały, grzmiły, pękały miliardami brzdęków, brząknięć, szeptów, szelestów, ruchów skrzydełek, grzmotów, sztywnych naliczeń zegara, naciągania sprężyn, skrzypienia. A w końcu i błysków, rozgrzania łańcucha do czerwoności, parzącego łapki. Szelka zamknęła oczy i tylko w głowie pozostał jej szum i rytm ciągle powtarzanego wiersza- pieśni:
Cyk- cyk, cyk- cyk
Zamienimy się w rytm
Zegara
On mierzy, gubi, niszczy
Czas spala
Cyk- cyk, cyk- cyk,
Oddajmy się w rytm
Zegara
On jęczy, przeciąga, naciąga
Przyszłość i przeszłość
Oddala
Cyk- cyk, cyk- cyk,
Cyk, cyk, cyk…
Zamieńmy się w rytm..
Zegara….
Cyk- cyk…
Kiedy otworzyła oczy usłyszała, jak ktoś woła jej imię. Rozejrzała się i wiedziała już, że z powrotem jest w swoim ukochanym świecie za szafkami. Ale tym prawdziwie swoim. Słyszała Janka i Kasię, którzy jej szukali wołając „Szelka”. Słyszała Balbka drapiącego w drzwi szafki i Sztruksa gryzącego granulki. Miałknęła, ale nikt jej nie usłyszał. Od kocięta miałczała szeptem. W oddali usłyszała ciche, potrójne, nie poczwórne (!) „Uaim”. Odmiałknęła poczwórnie, z pozdrowieniami.
Balbiś ostrzej natarł pazurami i uchylił drzwi szafki. To jej wystarczyło. Wślizgnęła się znów do mieszkania. Tego własnego, miłego i kochanego mieszkania, w którym czas szedł do przodu, telewizor wyświetlał seriale kryminalne, a na osiatkowanym balkonie zdarzały się zwykłe muchy do zwykłego złowienia. W tym momencie Szelka doceniła codzienność. Balbiś polizał jej ucho i nos, Sztruś obwąchał zapachy, które przyniosła, Pysia syknęła z zasady, a Janek zawołał Kasię, by oznajmić, że Szelka się odnalazła. Podrapał ją po kręgosłupie. To też było miłe. I niezastąpione.
Trzymając fason, z dumnie podniesionym ogonem, bardzo zmęczona, przebiegła do pokoju Doroty. Ułożyła się w księżycowy rogalik i zamknęła oczy. Zasypiając usłyszała, jak Kasia mówi Jankowi, że odkurzacz się zepsuł. I jeszcze Janka, który obiecał, że go naprawi.
Zasnęła z uśmiechem godnym prawdziwej Księżniczki Szelki. Słowa Janka oznaczały, że smok będzie żyć. I nadal czeka ją przygoda.